Negatywnie oceniam rządowy projekt ustawy o racjonalizacji wynagrodzeń funkcjonariuszy z tytułu zwolnień lekarskich, gdyż narusza zasadę zaufania do państwa. Funkcjonariusz nie może bowiem ponosić konsekwencji finansowych z tytułu choroby – również takiej, która nie mieści się w definicji chorób zawodowych lub wypadku na służbie. Znaczna część wykonywanych przez nas zadań polega na łamaniu zasad bezpiecznej pracy i narażaniu własnego zdrowia.
Pamiętamy heroiczny skok na krę wykonany przez strażaka, kiedy na tej krze dryfował wędkarz. Gdyby nie ten skok, wędkarz pewnie by zginął. Strażak okupił go jednak wielotygodniowym leczeniem. Zdarzenie w znacznej mierze nie mieściło się w określeniu „wypadek na służbie". Strażak świadomie podjął ryzyko narażenia własnego zdrowia na rzecz ratowania wędkarza. Wiedział jednak, że nie poniesie z tego tytułu żadnych sankcji ekonomicznych.
Inny przykład dotyczy właściwie wszystkich służb: poszukiwanie osób zaginionych, najczęściej dzieci, które zabłądziły w lesie. Żaden funkcjonariusz nie pyta, czy są tam kleszcze i czy można się zarazić boreliozą. Jest potrzeba wyższego rzędu – trzeba odnaleźć osobę zaginioną ze świadomością, że grozi to ewentualną boreliozą, która również nie jest chorobą zawodową.
Przykłady można mnożyć, ale sens pozostaje ten sam. Żołnierze i funkcjonariusze wykonują te zadania na zlecenie państwa, dlatego państwo powinno pokryć koszty ich leczenia w każdym wypadku. W moim przekonaniu są to wystarczające argumenty, by zaniechać prac nad tym projektem.
Warto też zwrócić uwagę na inne błędy zawarte w ustawie. Projektodawca nie wskazał sytuacji, w której funkcjonariusz wypracował swoją normę czasową w okresie rozliczeniowym (np. w styczniu 160 godzin) i w trakcie wykonywania dodatkowych służb (w ramach nadgodzin) rozchorował się. Czy w tym wypadku także obniżamy wynagrodzenie?