To pewne, bo w Turynie o trofeum zagrają Jastrzębski Węgiel oraz ZAKSA Kędzierzyn-Koźle, czyli mistrz i wicemistrz Polski. Ci drudzy w półfinale pokonali mający mocarstwowe ambicje zespół Sir Sicoma Monini Perugia, co dopełnia obraz sukcesu polskiej siatkówki.
Włosi w latach 90. mieli abonament na zwyciężanie. Potem, kiedy pojawiły się wielkie pieniądze ze sprzedaży ropy oraz gazu, dołączyli do nich Rosjanie i przez kolejnych 20 lat – z krótkimi przerwami – zespoły tych dwóch krajów dzieliły między siebie tytuły.
Włosi proszą o rady
Teraz przyszedł czas na Polaków. Dwa ostatnie finały to zwycięstwa ZAKSY z Itasem Trentino, który tym razem kędzierzynianie wyeliminowali już w ćwierćfinale. Wielkie apetyty na sukces miała Perugia, ale to nie wystarczyło. ZAKSA była lepsza, choć Włosi rok wcześniej wyrwali jej największą gwiazdę Kamila Semeniuka, a przed dwoma laty – trenera Nikolę Grbicia.
Czy można mówić w tej sytuacji o klęsce włoskich klubów? – Nie przesadzałbym z takimi określeniami – mówi „Rz” były siatkarz i trener, a obecnie ekspert Polsatu Sport Jakub Bednaruk.
– Spory zawód na pewno jest w Perugii, bo ma być może największy budżet w świecie siatkówki. Włosi wciąż płacą lepiej, ale przepaści w funkcjonowaniu klubów polskich i włoskich nie ma. Mamy dobre szkolenie, zbudowaliśmy fundamenty – wyjaśnia Bednaruk.