Do Niepublicznej Szkoły Podstawowej w Woli Mokrzeskiej (gmina Przyrów, Śląskie) chodzi 39 uczniów. Są klasy, w których uczy się pięć, sześć osób. Przy szkole działa przedszkole dla 18 dzieci. Sześć lat temu publiczną wówczas podstawówkę od samorządu przejęło Stowarzyszenie na rzecz Rozwoju Gminy Przyrów. Co się zmieniło?
– Dla dzieci i rodziców nic. Szkoła jest bezpłatna. Utrzymuje się z subwencji. Zmieniły się warunki pracy nauczycieli. Określa je umowa ze stowarzyszeniem – mówi Iwona Brola, dyrektorka szkoły.
Aby subwencja (ok. 4,7 tys. zł rocznie na ucznia) wystarczyła na utrzymanie placówki, pedagodzy nie są zatrudnieni na podstawie Karty nauczyciela (gwarantuje m.in. odpowiednio wysokie wynagrodzenie przy zachowaniu 18 godzin pracy „przy tablicy" tygodniowo), ale kodeksu pracy. W Woli Mokrzeskiej pracują 27 godzin „przy tablicy". Zatrudnieni są w szkole od września do czerwca, w wakacje nie dostają pensji. Część pedagogów pracuje tylko na umowę-zlecenie. – Inaczej ta szkoła by nie istniała – mówi Elżbieta Deska, sekretarz gm. Przyrów. Wyjaśnia, że zatrudnienie bez Karty pozwala na inne gospodarowanie pieniędzmi, a gmina musiałaby zagwarantować świadczenia z niej wynikające.
Jak pisała „Rz", MEN chce ułatwić samorządom przekazywanie szkół stowarzyszeniom i fundacjom. W projekcie nowelizacji ustawy oświatowej, który w kwietniu ma trafić do Sejmu, znosi obecne ograniczenia, które mówią, że gmina może przekazać tylko szkołę liczącą do 70 uczniów. W drodze konkursu będzie mogła oddać każdą placówkę. Według resortu nowe zapisy uchronią szkoły powyżej 70 uczniów przed likwidacją.
Protestuje Związek Nauczycielstwa Polskiego. Na zebraniach z rodzicami nauczyciele związkowcy będą przedstawiać list otwarty prezesa ZNP Sławomira Broniarza, który przekonuje, że warto, by „rodzice i nauczyciele wystąpili przeciwko planom urynkowienia edukacji", i że to samorządy powinny prowadzić szkoły. Tego samego zdania jest opozycja.