Liczba narodzin w Polsce utrzymuje się na poziomie powyżej 400 tys. na rok. To prawie o połowę mniej niż w latach 80., gdy przekraczała 700 tys. I dziesięciokrotnie mniej niż w połowie lat 70., okresie drugiego po wojnie szczytu demograficznego.
Jak wynika z danych Głównego Urzędu Statystycznego, wskaźnik przyrostu naturalnego w Polsce jest na niewielkim plusie (ok.1,2 prom) – tylko trochę więcej Polaków się rodzi, niż umiera. W 2009 r. w liczbach rzeczywistych była to różnica ledwie 35 tys. osób. A ma być gorzej.
Znikną 2 miliony
Przyrost powyżej zera notujemy od niedawna, bo od 2006 r. Dlaczego? – Podobnie jak w Europie Zachodniej nasza skłonność do prokreacji jest coraz silniej związana z czynnikami ekonomicznymi – tłumaczy Waldemar Urbanik, socjolog z Wyższej Szkoły TWP w Szczecinie.
– Ludzie tym chętniej decydują się na potomstwo, im wygodniej i bezpieczniej im się żyje. A w tym czasie mieliśmy dobrą koniunkturę gospodarczą, także korzystanie z licznych możliwości wynikających z naszej obecności w UE stało się powszechne i doceniane.
Niestety, wszystko wskazuje na to, że ów dodatni przyrost długo się nie utrzyma i szybko znów wpadniemy do głębokiego dołka z pierwszej połowy minionej dekady, gdy np. w rekordowym 2003 r. demografowie zanotowali naturalny ubytek 14,1 tys. Polaków, a sumując stratę z lat 2000 – 2009 – ponad 90 tys. osób.