Mazury: cud mniemany

Mazury promują się jako nieskazitelnie czysty obszar, jednocześnie broniąc się przed działaniami, które mogłyby w rzeczywisty sposób chronić resztki ich dzikości.

Aktualizacja: 04.07.2011 19:39 Publikacja: 02.07.2011 01:01

Mazury: cud mniemany

Foto: Archiwum, Krzysztof Skłodowski Krzysztof Skłodowski

Red

Wbrew namowom m.in. Jacka Pałkiewicza, Andrzeja Wajdy i prof. Marka Belki nie zagłosuję na Mazury w światowym plebiscycie „7 nowych cudów natury". Akcja, która zawładnęła umysłami włodarzy lokalnych, jest tym, co w Polsce lubimy najbardziej: zasłoną dymną z wielkich słów, za którymi kryją się siermiężne realia.

Nie wezmę udziału w tym plebiscycie, mimo że Mazurom życzę jak najlepiej. Musiałbym jednak w sposób oczywisty kłamać na temat miejsca, w którym spędziłem większość życia. Fotografie jezior i lasów na stronach internetowych są piękne, bo zazwyczaj wykonywane z dużej odległości. Rzeczywistość mazurska nie ma nic wspólnego z tym landszaftem.

Oczywiście można powiedzieć, że chodzi wyłącznie o PR i zdrowy marketing, który przyciągnie na północny wschód rzesze zagranicznych turystów, tyle tylko, że istnieje realna groźba związana z plebiscytem: byłoby paradoksem, gdyby wyróżnienie zostało przyznane krainie, która jest przykładem zmarnowanych szans na rozwój, ruchów pozorowanych i totalnego bałaganu przestrzennego. Mazury, owszem, są cudem, ale jest to cud bezhołowia. Ewentualna wygrana utwierdziłaby mieszkańców w dosyć powszechnym w tej części kraju poglądzie, że nieład jest kierunkiem najsłuszniejszym z możliwych.

W rejonie Wielkich Jezior Mazurskich mieszkańcy, różnego rodzaju grupy wpływu i samorządowcy prowadzą łatwą do przejrzenia grę, której częścią stał się plebiscyt. Polega ona na tym, by ugrać jak najwięcej, dając w zamian jak najmniej.

Parku nie będzie

Dobitnym dowodem żywotności tej strategii jest ciągnąca się od lat 60. batalia o powołanie Mazurskiego Parku Narodowego – instytucji, wydawałoby się, oczywistej w tak wyjątkowym przyrodniczo miejscu.

Po stronie zwolenników stoi odsądzana od czci i wiary garstka mazurskich przyrodników i ekologów. Przeciwko sobie mają właściwie wszystkich: lokalnych polityków, rybaków, leśników, mieszkańców. Powroty do tematu wywołują wściekłość, której emanacje można łatwo znaleźć w sieci. Park, czytamy, to wymysł spragnionej dzikiej przyrody warszawki i droga ku  ruinie finansowej lokalnych społeczności, mieszkańcy miast chcą zamknąć mieszkańców mazurskiej wsi w skansenie. Leśnicy straszą zakazem wstępu do lasu, rybacy zakazem wędkowania. Mimo że zwolennicy powołania parku chcą, by powstał on na terenach mało wartościowych gospodarczo dla Lasów Państwowych i objął najcenniejsze fragmenty jezior, mimo że nikt nie domaga się objęcia ochroną potężnych monokultur sosnowych, sprzeciw jest nieprzejednany.

Dlaczego? Docieramy do sedna pomysłu na Mazury. W 2009 roku, gdy rozmawiałem ze starostą piskim Andrzejem Nowickim, ubolewał on, że na terenie jego powiatu nie ma przemysłu elektronicznego ani motoryzacyjnego. Czytaj: wielkich pracodawców, którzy rozwiążą jednym podpisem problem bezrobocia. Wielkich hoteli, zakładów drzewnych,  centrów rozrywki, szerokich i prostych dróg, którymi poruszać się będą turyści, przeciwieństwa skansenu, którego synonimem jest idea parku narodowego. (Mazury śnią o wielkości, a ustanowienie tej formy ochrony byłoby czytelnym sygnałem, że region Wielkich Jezior wybiera kierunek zupełnie inny,  raczej małe, prywatne inwestycje).

Nikt na Mazurach nie wierzy, że park narodowy może się przełożyć na wzrost zamożności mieszkańców, którzy żyją w pobliżu. Nie pomaga nawet przykład Białowieży, która poszerza agroturystyczną ofertę noclegową i przyciąga coraz większą liczbę turystów. Wizytówką turystycznych Mazur nie są małe gospodarstwa, tylko hotel Gołębiewski –  wymarzony, solidny pracodawca z 667 pokojami i parkingiem na 350 miejsc. Wśród marzeń i narzekań giną niepokojące paradoksy, jak chociażby ten, że zakłady drzewne w regionie upadają jak dotychczas bez „pomocy" parku narodowego.

Ten region chce mieć ciastko i zjeść ciastko: promuje się jako nieskazitelnie czysty obszar, jednocześnie broniąc rękami i nogami przed działaniami, które mogłyby w rzeczywisty sposób chronić kawałek dzikich Mazur. Z jednej strony sztandarowym produktem ma być dzika przyroda, z drugiej  dzika przyroda postrzegana jest jako kula u nogi i zawada w drodze ku zamożności. I nie ma mowy o żadnym kompromisie, chyba że za taki uznać boleśnie czytelny rozdźwięk między tym, co znajdziemy w folderach reklamowych, a rzeczywistością. Owszem, jeziora są czystsze – tu trzeba oddać sprawiedliwość samorządom, które dużym wysiłkiem skanalizowały to, co wcześniej bezpośrednio lało się do jezior. Na tym jednak lista pozytywnych zmian się kończy. Jeśli spojrzeć z lotu ptaka na trendy, które dominują w tym regionie, wydają się one oczywiste: Mazury chcą być, a w wielu miejscach już są, zagłębiem turystycznym: hałaśliwym, jarmarcznym, wypełnionym rykiem skuterów wodnych i motorówek.

Choćby i po żółwiach

Jeszcze innym dowodem na nieprzystawalność wizerunku do rzeczywistości jest degradacja krajobrazu kulturowego Mazur, ważnego również w dyskusji o przyrodzie. Warto bowiem pamiętać, że ten region jest, czy raczej mógłby być, perłą w turystycznej koronie nie tylko ze względu na wyjątkowość przyrodniczą. Jego niezwykły charakter, inaczej niż w Białowieży czy Bieszczadach, bierze się z połączenia dzikiej przyrody i pięknej architektury przedwojennej, która mimo zniszczeń i rozbiórek z PRL wyszła w wielu miejscach w stanie niemal nietkniętym. Czerwona dachówka, klinkier, kamień splatają się ciągle na Mazurach w jedno z wodą i lasem, tworząc przestrzeń melancholijną i bliską ideału zrównoważonego rozwoju.

Jednak skala bezprawia, do jakiego doszło w ciągu minionych 20 lat w dziedzinie zagospodarowania przestrzennego, jest potężna. Tylko ze szczątkowych statystyk, jakie próbował sporządzić dawno temu Harcerski Ruch Ochrony Środowiska im. św. Franciszka z Asyżu, wynikało, że w latach 90. liczba nielegalnie wystawionych domów letniskowych wokół Śniardw wynosiła co najmniej 2 tys. Brak skutecznej kontroli doprowadził do zmian, które będą ciążyć na pejzażu Wielkich Jezior (ograniczam się tylko do nich, choć zasada jest identyczna na całych Mazurach) przez kolejne dziesięciolecia. Architektura mazurska, dla wielu starszych mieszkańców tamtego terenu nadal bezwartościowa i niesłuszna ideowo, ginie w powodzi bezpłciowego budownictwa, jakie można zobaczyć w całym kraju: wśród domów typu Elwira VII, łamanych daszków, arcypolskich dworków szlacheckich i góralskich chałup.

Owszem, w ubiegłym roku pojawiła się jaskółka zmian: urząd marszałkowski, olsztyński SARP oraz Krajowy Ośrodek Badań i Dokumentacji Zabytków rozstrzygnęły konkurs na projekt domu wzorowanego na tradycyjnym budownictwie wiejskim Warmii i Mazur. Zwycięskie prace pokazują prawdę jak na polskie realia rewolucyjną: możliwe są domy jednocześnie bardzo nowoczesne i dobrze zakorzenione w lokalnej tradycji. Tyle tylko, że konkurs nie ma charakteru obligatoryjnego: zbyt szczegółowe wskazówki naruszałyby święte prawo niezależności.

(Na braku wizji architektonicznej lista grzechów popełnionych wobec krajobrazu kulturowego się nie kończy. Dopóki jeszcze Mazury oferowały ziemię po atrakcyjnej cenie, normą było bezprawne grodzenie nadjeziornych działek tak, by uniemożliwić swobodne poruszanie się wzdłuż linii brzegowej zarówno przez miejscowych, jak i przyjezdnych. W efekcie otrzymaliśmy pejzaż, w którym mityczne wycieczki wzdłuż brzegów jezior można włożyć między bajki. Chyba że lubimy skakać przez płoty i uciekać przed mało przyjaźnie nastawionymi psami).

Last but not least: na Mazurach trwa nieustanna wojna o jeden z fundamentów krajobrazu tego regionu – aleje przydrożne. Gęste szpalery sadzonych blisko drogi drzew latem tworzą długie, zacienione tunele, którymi chce się jechać bez końca. Przyrodnicy i specjaliści od pejzażu kulturowego, którzy protestują przeciwko wycince, narażają się z punktu na miano morderców, bo przecież drzewa ważniejsze są dla nich niż ludzie. Mazurzy nie są oczywiście głupimi ludźmi i wiedzą doskonale, że częściej niż drzewa zmotoryzowanych zabijają nadmierna prędkość i alkohol, o tym jednak głośno w Mikołajkach czy Piszu mówić nie wypada. Wersja kanoniczna każe bowiem przekonywać, że drzewa i wąskie drogi to jeszcze jedna przyczyna niedorozwoju infrastrukturalnego tej krainy. Wytniemy drzewa, a nasza sytuacja od razu zmieni się na lepsze.

Co zamiast drzew? W zamian, i tu znowu powracamy do snów o czarodziejskiej różdżce, mieszkańcy liczą na nową trasę E16, prostą i bezkolizyjną, którą na Mazury dojedzie dobrobyt w postaci kolejnych turystów, inwestorów, usług przewozowych. Liczą tak bardzo, że w jednym z badań ankietowych respondenci zgodzili się nawet, by planowana droga przebiegała przez jedyną na Warmii i Mazurach ostoję żółwia błotnego.

Turyści uciekną

Osobną sprawą pozostaje rzeczywista wartość przyrodnicza Mazur. Tak, są w regionie miejsca unikatowe: Krutynia, grądy w centralnej części Puszczy Piskiej (to przede wszystkim one miały być włączone w rejon parku narodowego), system połączonych ze sobą jezior, ginące gatunki roślin i zwierząt. Mamy też jednak i inne unikaty, jak chociażby fakt, że z mazurskich jezior znikają najcenniejsze gatunki ryb, trzebione nie tylko przez żarłocznego kormorana, ale również źle prowadzoną gospodarkę rybacką; mamy spuściznę po czasach PRL w postaci obwodów łowieckich dla prominentnych polityków, objęte ochroną tarliska, na których gospodarstwa rybackie mogą bez przeszkód pozyskiwać narybek, mamy Mazurski Park Krajobrazowy, który nie jest w stanie skutecznie kontrolować rozwoju przyrodniczego i kulturowego regionu. Na marginesie można dodać, że na szefa tej instytucji, przez wiele lat zaangażowanej w prace nad utworzeniem parku narodowego, zarząd województwa powołał w ubiegłym roku Włodzimierza Jankowskiego, który już na wstępie zadeklarował  swój daleko posunięty sceptycyzm wobec idei parku!

Być może wszystko da się wytłumaczyć dużą przestrzenią, którą zajmują Mazury. Na tej gościnnej ziemi powinno w końcu wystarczyć miejsca zarówno dla miłośników motorowych sportów wodnych, jak i tych, którzy szukają spokoju, ciszy, wypoczynku bardziej kameralnego. Akcją „Mazury – cud natury" województwo warmińsko-mazurskie zaprasza również tych drugich, zapomina jednak dodać, że już na miejscu muszą oni się liczyć z opinią zawalidróg i rozkapryszonych radykałów.

Może się też zdarzyć, że upragniona modernizacja obróci się przeciwko regionowi. Spragnieni dzikich krain turyści przyjadą, rozejrzą się po zatłoczonych, hałaśliwych miejscowościach, obejrzą polskie obyczaje turystyczne i znikną równie błyskawicznie, jak się pojawili. Szeroka trasa E16 wywiezie ich z mniemanego cudu natury na Litwę albo jeszcze dalej, na Łotwę, które w plebiscycie udziału co prawda nie biorą, ale dzikiej przyrody mają w bród.

A jeśli szukać symbolu niechęci miejscowej społeczności do poważnego traktowania ochrony przyrody, to nasuwa on się w sposób oczywisty: w kwietniu tego roku radni z Rucianego-Nidy jednogłośnie przegłosowali uchwałę, w której krytykują akcję „Oddajmy parki narodowi". W tej chwili ustawa o ochronie przyrody przyznaje samorządom każdego szczebla prawo weta w opiniowaniu decyzji o powoływaniu parków narodowych lub zmianie ich granic, nawet jeśli park ma powstać na terenie Skarbu Państwa. Ponad 250 tys. Polaków podpisało się pod petycją w sprawie zmian w ustawie, tak by samorządy nie mogły w nieskończoność blokować decyzji. Przewodniczący rady w Rucianem-Nidzie uważa wręcz, że „Akcja zbierania podpisów została przeprowadzona rękoma ludzi z Warszawy" (cyt. za olsztyńskim dodatkiem „GW" z 7.04.2011).

Na tej samej radzie samorządowcy odrzucili program ochrony Mazurskiego Parku Krajobrazowego, uznając, że on również uniemożliwia mieszkańcom zarabianie pieniędzy i inwestycje. Jednocześnie radni z Rucianego jak jeden mąż deklarują, że ochrona przyroda leży im na sercu.

Kamieniem – chce się dodać.

Michał Olszewski – dziennikarz „Tygodnika Powszechnego", pisarz, autor m.in. „Low-tech" i „Zapisków na biletach", prowadzi poświęcony ekologii blog michalolszewski.blog.onet.pl. Większość życia spędził na Mazurach.

Wbrew namowom m.in. Jacka Pałkiewicza, Andrzeja Wajdy i prof. Marka Belki nie zagłosuję na Mazury w światowym plebiscycie „7 nowych cudów natury". Akcja, która zawładnęła umysłami włodarzy lokalnych, jest tym, co w Polsce lubimy najbardziej: zasłoną dymną z wielkich słów, za którymi kryją się siermiężne realia.

Nie wezmę udziału w tym plebiscycie, mimo że Mazurom życzę jak najlepiej. Musiałbym jednak w sposób oczywisty kłamać na temat miejsca, w którym spędziłem większość życia. Fotografie jezior i lasów na stronach internetowych są piękne, bo zazwyczaj wykonywane z dużej odległości. Rzeczywistość mazurska nie ma nic wspólnego z tym landszaftem.

Pozostało 94% artykułu
Konsumenci
Pozew grupowy oszukanych na pompy ciepła. Sąd wydał zabezpieczenie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Sądy i trybunały
Dr Tomasz Zalasiński: W Trybunale Konstytucyjnym gorzej już nie będzie
Konsumenci
TSUE wydał ważny wyrok dla frankowiczów. To pokłosie sprawy Getin Banku
Nieruchomości
Właściciele starych budynków mogą mieć problem. Wygasają ważne przepisy
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Prawo rodzinne
Przy rozwodzie z żoną trzeba się też rozstać z częścią krów