Kryzys miejskich finansów każe oszczędzać także na powitaniu nowego roku. Huczna zabawa jest za droga nawet dla niektórych metropolii.
– Nie będzie koncertu, na który miasto wykładałoby 1,5 czy 2 mln zł. Zrobimy spotkanie mieszkańców, aby mogli złożyć sobie życzenia – zapowiedział prezydent Krakowa Jacek Majchrowski. Na Rynku Głównym czeka ich zabawa przy odtwarzanej z płyt muzyce dance, a o północy pokaz sztucznych ogni. Koszt imprezy to ok. 150 tys. zł.
W czasie kryzysu bardziej potrzebny jest chleb niż igrzyska Agnieszka Kłąb Biuro Prasowe Urzędu Miasta Warszawy
W 2010 r. plenerowa zabawa ok. 100 tys. osób kosztowała 1,9 mln zł (część sfinansowali sponsorzy). Gwiazdą była Kelis. W tym władze miasta spodziewają się ok. 25 tys. osób. – Może i dobrze, że przyjdzie mniej ludzi – mówi Władysław Kończak, który wynajmuje mieszkanie niedaleko Rynku. – Mniej hałasu, więc dłużej pośpię – tłumaczy. Wielu krakowian jednak hucznego powitania nowego roku żałuje. – Sylwester to promocja dla miasta. Skoro nie stać nas na imprezę, stajemy się prowincją – twierdzi Dorota Orkisz, studentka.
Także Łódź musi zaciskać pasa. – Gwiazdy tego dnia żądają podwójnych stawek – tłumaczył Bartłomiej Wojdak, szef miejskiego Biura Promocji, Turystyki i Współpracy z Zagranicą. Magistrat zaproponował pokaz fajerwerków w dzielnicach, co miałoby kosztować mniej niż 100 tys. zł. Ale radni jeszcze się nie zgodzili. – Nie chcemy wystrzelić w powietrze stu tysięcy złotych – stwierdzili członkowie Komisji Promocji.