Tak. Gdybym uważał, że nie mam szans, nie startowałbym. Czy wygram konkurs? Nie wiem, to zależy od tych, którzy podejmują decyzje, a na nie ma wpływ również ocena moich konkurentów. Zgłaszając się jednak do udziału w takiej procedurze konkursowej, nikt nie wie, kto jeszcze się zgłosi i w tym sensie świadomie podejmuje ryzyko.
Czy zdecydowała o tym niemożność powrócenia do orzekania w SR w stolicy?
Mogę w każdej chwili powrócić do orzekania w moim macierzystym SR, w którym orzekanie rozpocząłem w czerwcu 2003 r. Jednak, jak już wspomniałem, staram się dwa razy do tej samej rzeki nie wchodzić.
A może przesądziła obawa przed sędziami, którzy mogli być panu niechętni po czasie spędzonym w MS?
Do niechęci niektórych, może nawet i czasem licznych, sędziów zdążyłem się przyzwyczaić. Przed 2015 r. żywą niechęcią darzyło mnie np. ówczesne kierownictwo SO w Warszawie, czego efektem były rozmaite szykany, w tym wszczęcie postępowania dyscyplinarnego, które ostatecznie zakończyło się po kilku latach w ten sposób, że nie zostałem za cokolwiek ukarany. Szykanowany byłem za to, że mówiłem i pisałem, także na gościnnych łamach „Rzeczpospolitej", o różnego rodzaju patologiach występujących w sądownictwie powszechnym – np. artykuł „Sędziowie czy łowcy numerków" z 2012 r., a także za działalność w Iustitii, która ówcześnie była stowarzyszeniem walczącym z patologiami w sądownictwie, a nie szczodrze finansowaną, także z zagranicy, sądową przybudówką opozycji, jaką jest teraz. Po wejściu do rządu stałem się celem ataku tych, którzy chcą, by było tak, jak było. Niechęć przeciwników zwalczania patologii, które do dzisiaj występują w sądownictwie, jest dla mnie powodem do dumy, a nie czymś, czym mógłbym się przejmować.
Sędzia Żurek o pana stracie do NSA mówi, że to amoralne, skrajny nepotyzm i nieodpowiedzialność. Co pan na to?