Nawet w czasach pandemii koronawirusa atmosfera wokół Sądu Najwyższego nie przestaje być gorąca... Mówi się, że tym razem nie za sprawą tzw. nowych sędziów, tylko tych, którzy do tej pory stali na straży praworządności i walczyli o niezależny Sąd Najwyższy.
Rzeczywiście tak jest. Spotykamy się z zarzutami bierności. Uważam, że są niesprawiedliwe. Na obecną sytuację niewątpliwie wpływ ma fakt, że 30 kwietnia pierwsza prezes SN prof. Małgorzata Gersdorf kończy kadencję. To ostatni tydzień jej pracy i wydaje się, że jest to koniec pewnego rozdziału historii Sądu Najwyższego. Z chwilą objęcia funkcji pierwszego prezesa przez sędziego wybranego przez prezydenta SN może stać się w większym stopniu organem spełniającym oczekiwania obecnej władzy. A to nie będzie miało już nic wspólnego z wymierzaniem sprawiedliwości. Z czasem zmieni się też postrzeganie SN przez społeczeństwo i sędziów. Prezes Gersdorf była i jest twarzą obrony wartości fundamentalnych dla sądów. W niedalekiej przyszłości może to już nie być tak eksponowane.
To czemu zalewa was taka fala krytyki i to od środowisk, które tak mocno was wspierały?
Zarzuca się nam, że czegoś nie robimy. Przypomina, że trzeba walczyć do końca, a przecież nikt z nas nie składa broni. Trzeba jednak przyjąć do wiadomości, że pewne możliwości się wyczerpały i nasza chęć do walki w obronie praworządności nie ma z tym nic wspólnego. Nie można jednak zapominać o tym, co było. Co razem wygraliśmy.
Cała sprawa rozbiła się o to, że pierwsza prezes po raz kolejny odwołała termin zgromadzenia ogólnego SN, zaplanowanego na 21 kwietnia 2020 r. Miało na nim dojść do wyboru pięciu kandydatów na jej następcę. Naprawdę nie dało się go bezpiecznie zorganizować? Sejm jakoś pracuje na posiedzeniach...