Prokuratorzy rządzą Włochami

Nieodpowiadająca za nic i przed nikim zideologizowana kasta sędziów i prokuratorów, bezwstydnie promująca się w mediach, brutalnie ingeruje w politykę

Publikacja: 26.02.2011 00:01

Edmondo Bruti Liberati i Ilda Boccassini – prokuratorzy polujący na Silvio Berlusconiego

Edmondo Bruti Liberati i Ilda Boccassini – prokuratorzy polujący na Silvio Berlusconiego

Foto: Archiwum

Skandal bunga-bunga ujawnił nie tylko żenujące szczegóły erotycznych imprez u premiera. Przypomniał, co umyka uwadze płonących ogniem świętego oburzenia moralizatorów, komentatorów i szyderców, że Włochy od niemal 20 lat są republiką, w której ogromny wpływ na politykę ma zideologizowana, bezkarna kasta sędziów, gotowa dla pogrążenia swoich wrogów łamać wszelkie zasady, prawo, a nawet konstytucję.

Trudno się dziwić coraz bardziej idiociejącym w pogoni za widzem telewizjom i pismom dla kucharek, że opisując żałosny skandal, nie wychodzą poza schematy filmu soft porno. Zdumiewa jednak, gdy opiniotwórcza, poważna europejska prasa robi to samo, podpierając się krytyczną analizą ponurej włoskiej rzeczywistości, w której źródłem, sprawcą i beneficjentem wszelkiego zła jest Berlusconi – diaboliczny, odrażający karzeł, arcyzłodziej i śmiertelne zagrożenie demokracji. Zazwyczaj tej manichejskiej wizji towarzyszy pogardliwa diagnoza, że większość Włochów ma złodziejstwo zapisane w genach, więc głosują na Berlusconiego, bo trudno o lepszego wspólnika i rytualne okadzanie głoszących od lat te prawdy elit intelektualnych włoskiej lewicy z Umbertem Eco i Dariem Fo na czele.

Właściwie jedynie „Frankfurter Allgemeine Zeitung" piórem swego rzymskiego korespondenta zwróciło uwagę, że w aferze bunga-bunga jeszcze bardziej niż nieobyczajność premiera szokuje modus operandi włoskiego wymiaru sprawiedliwości. Chodzi o to, że mediolański prokurator Bruti Liberati, by udowodnić tezę, że Berlusconi uprawiał płatny seks z nieletnią Ruby, mimo że ta zaprzecza, przez siedem miesięcy kazał podsłuchiwać rozmowy telefoniczne blisko setki osób, które nie są o nic oskarżone. Co więcej, stenogramy tych konwersacji, mimo że ze sprawą nie mają nic wspólnego, choć objęte tajemnicą śledztwa, natychmiast przeciekły do prasy.

Mało tego! Sąd przyjął je wszystkie jako materiał dowodowy, i to w sprawie, w której nie ma pokrzywdzonych i z góry wiadomo, że Berlusconi, jeśli nie w pierwszej, to w drugiej lub trzeciej instancji zostanie uniewinniony. W każdym innym demokratycznym państwie prokurator stanąłby przed trybunałem za złamanie gwarantowanego przez konstytucję prawa do prywatności, a zgromadzony w ten sposób materiał dowodowy wylądowałby w koszu. Ktoś odpowiedziałby za przeciek do mediów, a sprawę, jeśli dla jakichś powodów uznano by, że godna jest procesu, przejęłaby inna prokuratura. Poważne kłopoty z prawem za naruszenie prywatności premiera w jego własnej rezydencji, a przede wszystkim prywatności uczestniczek pikantnych bankietów, miałyby również media. W krajach anglosaskich już sam fakt przecieku tajnych dokumentów do prasy groziłby umorzeniem śledztwa.

Mówiąc krótko, mediolańska prokuratura zbudowała bardzo kruchą teorię przestępstwa i żeby ją udowodnić, przez miesiące prowadziła kosztowne śledztwo, łamiąc przy tym prawo. Konfiskowano telefony komórkowe, komputery i zapiski, przeprowadzono rewizje w domach osób, którym nie sposób postawić żadnego zarzutu. Przy okazji śledczy zajrzeli do bankowych skrytek, nie mówiąc o kontach. Co więcej, gromadzony w ten sposób materiał stał się powodem wytoczenia procesów na razie kilku, a w przyszłości kto wie czy nie kilkudziesięciu osobom. Kłaniają się więc metody rodem z ojczyzny proletariatu, które jakimś cudem nie rażą tak wrażliwych na łamanie demokracji opiniotwórczych, postępowych europejskich mediów.

Nie sposób uniknąć graniczącego z pewnością podejrzenia, że prokuratorom i sędziom z Mediolanu, którzy wyręczyli paparazzich, wcale nie chodziło o ściganie przestępstw, a o wywołanie skandalu i postawienie Berlusconiego przed sądem za wszelką cenę, i to w trybie przyspieszonym. Przypomnijmy, że statystyczny Włoch na pierwszą rozprawę czeka trzy lata. Spowodowaniem przecieku tajnych akt do mediów prokuratura zapewniła sobie wsparcie nieformalnego oskarżyciela posiłkowego – zmanipulowanej opinii publicznej. To są standardy włoskiego wymiaru sprawiedliwości, który nieprzerwanie od 1992 roku ingeruje w politykę, a nawet proces legislacyjny. Od tej pory historia Włoch, a przy okazji Berlusconiego, pisana jest oskarżeniami i procesami, ale i oślepiającymi nadużyciami zideologizowanych funkcjonariuszy Temidy, którzy są potężną, nieodpowiadającą przed nikim siłą polityczną. Włosi mówią na nich „partia sędziów".

U podstaw unikalnej w skali demokratycznego świata politycznej potęgi sędziów legł jeszcze bardziej unikatowy system organizacji wymiaru sprawiedliwości, w którym prokuratorzy i sędziowie podlegają tej samej Naczelnej Radzie Sądowniczej. Wspólnie też wybierają do niej swoich przedstawicieli. Co więcej, i sędziowie, i prokuratorzy należą do tego samego Krajowego Stowarzyszenia Sędziów (ANM). Nie obowiązuje ich nawet rozdział funkcji i karier w aparacie, co w uproszczeniu oznacza, że ten sam prawnik może być raz prokuratorem, a raz sędzią. W praktyce, jak od lat narzeka adwokatura, prokurator i sędzia to koledzy, co nie pozostaje bez wpływu na przebieg śledztwa (wydawanie zgody na podsłuch, rewizje etc.), decyzje o wszczęciu procesu i naturalnie same wyroki. Drugie wynaturzenie wypływa z pełnej niezależności prokuratora i obowiązku ścigania przestępstw z urzędu, co we włoskiej praktyce oznacza, że prokurator może sobie wydumać przestępstwo, by potem zaprząc do jego udowodnienia podległą mu machinę śledczą. Naturalną konsekwencją jest to, że prokurator może wdrażać śledztwa zależnie od swego widzimisię, antypatii, poglądów politycznych czy oglądu świata.

Trzecią anomalią jest to, że w ANM działają... frakcje polityczne. Jedna prawicowa, jedna centrowa i aż trzy lewicowe, z których najpotężniejsza, Sędziowie Demokratyczni, stawia przed sobą cele rewolucyjne. To tam powstała koncepcja „dynamicznego prokuratora", który ma nie tylko ścigać przestępców, ale również walczyć o sprawiedliwy, ma się rozumieć lewicowy, świat. Również w pracy. Lektura periodyka rewolucjonistów „Questione Giusitiza" jeży włos na głowie. Po wygranych przez Berlusconiego wyborach (2001 i 2008 r.) natychmiast pojawiły się tam artykuły o groźbie powrotu faszyzmu i siłach czarnej reakcji przy władzy, która chce podeptać konstytucję, wraz z apelami o zwarcie szeregów i danie odporu. Jak demokratyczny sędzia może walczyć o swoje rewolucyjne ideały, pokazała w 2006 r. pani Clementina Forleo. Uniewinniła dwóch Marokańczyków i Tunezyjczyka rekrutujących wśród islamskich imigrantów na terenie Włoch ochotników na wojnę w Afganistanie, uzasadniając swoją decyzję tym, że jak najsłuszniej organizowali partyzantkę do walki w kraju, który padł ofiarą międzynarodowej agresji. Co więcej, Sędziowie Demokratyczni biorą aktywny udział w manifestacjach i konferencjach włoskiej lewicy, przemawiają, agitują, podpisują petycje przeciw rządom centroprawicy, wysyłają swoich członków na zjazdy anty- i alterglobalistów, a nawet do obozów uchodźców palestyńskich, by potem protestować przeciw polityce Izraela. To właśnie w prokuraturze i sądach Mediolanu, którym z racji zamieszkania i umiejscowienia swoich przedsiębiorstw podlega Berlusconi, Demokratyczni Sędziowie są w przytłaczającej większości.

Tak upolityczniony, wzmocniony nadzwyczajnymi uprawnieniami w ramach walki z mafią i terroryzmem włoski wymiar sprawiedliwości po raz pierwszy wmieszał się w walkę o władzę, gdy w 1992 r. wybuchł ogromny skandal korupcyjny. Do tego czasu przez lata świetnie funkcjonował układ, w ramach którego partie polityczne żyły z łapówek płaconych przez drobnych przedsiębiorców i najpotężniejsze koncerny z Fiatem włącznie w zamian za zamówienia publiczne. Wszyscy uczestnicy gigantycznego przestępstwa byli zadowoleni. Partie miały pieniądze, a przedsiębiorcy nie musieli się obawiać konkurencji. W efekcie skazano ponad 1300 osób i runął cały system polityczny Włoch. Rozleciała się wszechwładna chadecja i socjaliści. Przywódca tych ostatnich, premier Włoch w latach 1983 – 1987, Bettino Craxi uciekł do Tunezji. Dziś mało kto wątpi, że doszło do zamachu stanu, w którym prokuratura miała podać władzę na tacy postkomunistom.

Włoscy komuniści mogący zawsze liczyć na ponad 30 proc. głosów nagle znaleźli się w sytuacji fatalnej. Najpierw spadł im na głowę berliński mur, a potem długo w bólach konał ZSRR, szczodry sponsor i odwieczny punkt odniesienia. Ideologia wylądowała na śmietniku historii. W związku z tym Komunistyczna Partia Włoch rozwiązała się i podzieliła w 1991 roku. W kwietniowych wyborach 1992 r. kroiła się historyczna klęska (i faktycznie postkomuniści otrzymali w nich 16 proc. głosów, a komuniści betonowi ledwie 5 proc.). Na dwa miesiące przed wyborami prominentnego działacza partii socjalistycznej Mario Chiesa złapano w Mediolanie na przyjmowaniu marnej łapówki (7 mln lirów) od szefa firmy sprzątającej. Do dzieła pod kryptonimem „Czyste ręce" i kierownictwem Francesco Saverio Borrellego natychmiast przystąpił zespół mediolańskich prokuratorów, którego twarzą i symbolem stał się Antonio Di Pietro.

Metod śledztwa nie powstydziłby się Andriej Wyszyński. Podejrzany lądował w celi nawet na kilka miesięcy, dopóki nie powiedział tego, co śledczy chcieli usłyszeć. Tajne akta sprawy natychmiast przekazywano prasie (ponad 130 przypadków), co było publicznym linczem, który wykonano na 500 niewinnych osobach. Kilkanaście popełniło samobójstwo. Nierzadko podejrzani o tym, że trafią do aresztu, dowiadywali się z gazet. W śledztwie to podejrzany musiał udowodnić, że jest niewinny. Natomiast sędziowie, ferując wyroki, często używali uzasadnienia: „Sam nie brał łapówek, ale nie mógł nie wiedzieć". Prokuratorzy, by zdobyć społeczne przyzwolenie na łamanie prawa i potężne narzędzie nacisku, nie tylko przekazywali mediom tajne dokumenty śledztwa. Postanowili się sami wykreować w mediach na jedynych sprawiedliwych i megagwiazdy. Potrafili miotać pogróżki, występując w programach telewizyjnych czy udzielając wywiadów prasowych, a naród ich wielbił i ochrzcił przystojnego Di Pietro współczesnym Robin Hoodem. W ten sposób zespół „Czyste ręce" szantażował gniewem ludu. Jedna konferencja prasowa wystarczyła, by parlament wycofał przegłosowaną już, niewygodną dla prokuratorów ustawę, a krytycy bandyckich metod śledczych natychmiast nabierali wody w usta, stygmatyzowani piętnem wspólników złodziei. Co więcej, Di Pietro opracował projekt ustawy dotyczący postępowania wobec zamieszanych w skandal, czyli doszło do kuriozalnej sytuacji, w której prokurator pisze sobie prawo. W ten sposób Italia stała się republiką prokuratorską. Borrelli, Di Pietro i spółka mogli praktycznie każdego w każdej chwili skazać na polityczną czy biznesową śmierć.

Można podejrzewać, że Borrelli doznał od tego zawrotu głowy. W 1994 r. oświadczył, że wobec umoczenia wszystkich partii w korupcyjnym procederze trzecia siła, czyli wymiar sprawiedliwości, jeśli prezydent się o to zwróci, jest w każdej chwili gotowa przejąć władzę. Świadkowie mówią, że Di Pietro, doznając podobnego delirium, aspirował wówczas do roli premiera i dlatego odrzucił propozycję objęcia teki ministra sprawiedliwości.

Teoria, że w akcji „Czyste ręce" chodziło o utorowanie postkomunistom drogi do władzy, opiera się na kilku retorycznych pytaniach. Dlaczego skandal, skoro korupcyjny proceder trwał od lat i wiedzieli o nim wszyscy liczący się w polityce i biznesie, wybuchł właśnie wtedy, gdy postkomunistom groziła polityczna śmierć? Dlaczego w pierwszym rzędzie pod nóż poszli socjaliści, jedyna polityczna przystań dla licznych rozczarowanych komunizmem, a wraz z nimi chadecy, prawdziwi konkurenci postkomunistów w walce o władzę? Dlaczego komunistom, sponsorowanym zresztą z Moskwy, również po uszy umoczonym w tej samej korupcji, włos nie spadł z głowy? Po przejrzeniu listy oskarżonych i skazanych nie ulega najmniejszej wątpliwości, że sprawiedliwość była bardzo wybiórcza.

Trudno też nie wiązać politycznego zaangażowania wymiaru sprawiedliwości z kłopotami, jakie zaczął mieć Berlusconi, gdy zdecydował się na wejście na polityczne boisko. Jeszcze na jesieni 1993 r. z sondaży wynikało, że planowane na marzec następnego roku wybory wygrają postkomuniści. Gdy Berlusconi dał do zrozumienia, że może stworzyć partię polityczną, Borrelli ostrzegł, że „ci, którzy chcą wziąć udział w wyborach, muszą przedtem dokładnie sprawdzić, czy nie mają trupów w szafie". Na miesiąc przed wyborami z powodu dętych oskarżeń o korupcję do aresztu trafił młodszy brat Berlusconiego Paolo, a na dodatek media, posiłkując się informacją z mediolańskiej prokuratury, podały, że chodzi o Silvio (zresztą w lipcu Paolo znów wylądował w areszcie, za co otrzymał potem odszkodowanie).

Mniej więcej w tym samym czasie pani prokurator Grazia Omboni zleciła tajnym służbom policji dostarczenie wszelkich danych dotyczących wszystkich kandydatów partii Berlusconiego Forza Italia. Rzekomo chciała sprawdzić, czy nie należą do loży masońskiej albo mafii, ale jest oczywiste, że chodziło o zbieranie haków. Berlusconi jednak wygrał wybory i wtedy zaczęła się prawdziwa, trwająca do dziś, wojna. Prokurator Di Pietro groził w telewizji, że „to wojna na śmierć i życie, a tylko jeden z nas wyjdzie z niej żywy". Gdzie indziej deklarował: „Ja go zniszczę". Naturalnie za takie pogróżki w każdym demokratycznym kraju prokurator pożegnałby się z pracą, ale Di Pietro nie poniósł żadnych konsekwencji. W październiku 1994 r. Berlusconi przewodniczył w Neapolu szczytowi G8 w sprawie zorganizowanej przestępczości. I właśnie tam, uprzedzając przedtem media, mediolańska prokuratura wręczyła premierowi zawiadomienie, że wszczyna przeciw niemu śledztwo z oskarżenia o związki z mafią. Dowody okazały się fałszywe.

Podobnej sztuczki prokuratorzy próbowali przed wyborami w 2001 r. Tym razem usiłowali udowodnić, że Berlusconi stał za zamachami na antymafijnych prokuratorów na Sycylii w 1992 r., a rok później zlecił mafii bombowe zamachy we Florencji i Mediolanie. Gdy sędzia po zapoznaniu się z dowodami uznał oskarżenia za bezpodstawne i kazał wyrzucić wszystko do kosza, prokuratura przekazała te śmieci mediom. Telewizja RAI tuż przed wyborami nadała na ich podstawie kilka programów, z których wynikało, że Berlusconi jest mordercą i mafiosem. Naturalnie ani słowem nie wspomniano, że sąd uznał te zarzuty za wyssaną z palca bzdurę. Berlusconi wybory wygrał, ale zdaniem ekspertów nagonka medialna kosztowała go 3 miliony głosów.

Nie koniec na tym. Półtora roku temu, tym razem na podstawie rewelacji skruszonego gangstera, które sąd uznał potem za absolutnie niewiarygodne, postawiono Berlusconiemu te same zarzuty. Ale przesłuchanie opowiadającego brednie gangstera za zgodą sędziego transmitowały na żywo włoskie media, a odbyło się w największej auli mediolańskiego sądu, by pomieścić kilkuset zagranicznych dziennikarzy. Zresztą zarzuty o uwikłanie mafijne, a nawet zlecenie mordu na dziennikarzu, w 1993 r. postawiono też Gulio Andreottiemu, który został uniewinniony w kasacji dopiero 11 lat później.

Do dziś Berlusconiemu wytoczono 28 procesów. Udział w nich brało ponad tysiąc sędziów i prokuratorów. Odbyło się 2,5 tys. rozpraw, jego firmy przeszukiwano 530 razy. Mało kto we Włoszech wierzy, że ścigano przestępcę, a nie politycznego wroga. Tym bardziej że rezultat wysiłków prokuratury jest więcej niż marny. Żadnego wyroku skazującego. W 11 procesach Berlusconi został uniewinniony, w 13 prokuratura nie potrafiła udowodnić mu winy i sprawy uległy przedawnieniu, cztery inne są w toku.

Co niesłychane, żaden prokurator za stawianie fałszywych zarzutów, nieraz wyraźne sugerowanie przesłuchiwanym podejrzanym i przestępcom, co i jak mają zeznawać, organizowanie nagonki medialnej, łamanie prawa czy wyraźne zaangażowanie polityczne nie poniósł żadnych konsekwencji, jeśli ofiarami padali Berlusconi lub ludzie centroprawicy. Gdy jednak, nazbyt poważnie traktując swoją rolę, pani Forleo i prokurator Luigi De Magistris zaczęli się również dobierać do skóry politycznej czołówce lewicy – Romano Prodiemu, Massimo D'Alemie czy Piero Fassino – rozpętało się piekło. Odebrano im śledztwa. Forleo została przeniesiona, a De Magistris zawieszony.

Mimo wielokrotnych prób okiełznania panoszącej się trzeciej władzy, przecięcia pępowiny łączącej prokuratorów z sędziami, ustanowienia niezależnego organu dyscyplinującego, dotychczas nie udało się zmienić niczego. Sędziowie natychmiast podnoszą krzyk, że to zamach na konstytucję i niezależność wymiaru sprawiedliwości. Wtóruje im lewicowa opozycja, bojąc się utracić tak cennego sojusznika.

W efekcie nieodpowiadająca za nic i przed nikim zideologizowana kasta sędziów i prokuratorów, bezwstydnie promująca się w mediach, ingeruje brutalnie w politykę. Są bezkarni. Zarabiają sporo więcej od swoich niemieckich czy francuskich kolegów. Mają 51 dni urlopu, a pracują 4 godziny dziennie. Decyzje o awansach, związanych z wysługą lat, a nie kompetencjami, zapadają przy zielonym stoliku, do którego zasiadają polityczne frakcje. Związane z tym egzaminy zdaje 97 proc. kandydatów. Dość często prokurator czy sędzia bierze urlop, by zostać politykiem – burmistrzem, deputowanym czy europosłem. Gdy następnym razem przy urnach się nie powiedzie, wraca na salę sądową, by znów oskarżać albo ferować wyroki. Często w sprawach swoich politycznych adwersarzy. A włoskie togi lubią być dobrze poinformowane. Dwa lata temu podsłuchiwały rozmowy telefoniczne 125 tys. osób, z rozpędu i Benedykta XVI, co kosztowało aż 1/3 rocznego budżetu wymiaru sprawiedliwości. Dla porównania w tym samym czasie w USA założono 1700 podsłuchów, a w Wielkiej Brytanii i Francji po 5 tysięcy. Mimo że Włocha samorządny i niezależny wymiar sprawiedliwości kosztuje rocznie 70 euro, a Niemca 50, w Niemczech proces karny trwa przeciętnie osiem miesięcy, we Włoszech – 36. I z tym też nie można nic zrobić. We Włoszech trzecia siła jest bowiem zbyt potężnym państwem w państwie.

Dziwnym trafem ten kontekst, bez którego zarówno problemów Berlusconiego z wymiarem sprawiedliwości wraz z najnowszym skandalem bunga-bunga, jak i całych dzisiejszych Włoch zrozumieć nie sposób, czy to z powodów intelektualnego lenistwa czy ideologicznego zaślepienia, pomijany jest całkowitym milczeniem. Opisałem go nie dlatego, by sugerować, że Berlusconi jest niewinną ofiarą prześladującej go prokuratury, choć wielu Włochów w to święcie wierzy.

Berlusconi, chodzący pomnik konfliktu interesów, w cieniu podejrzeń o korupcję, próbujący rządzić państwem jak przedsiębiorstwem, prowadzący osobliwą politykę zagraniczną, jest dzieckiem grzechu pierworodnego, którego owocem była II republika, pobudowana na politycznych gruzach po eksplozji wywołanej przez „Czyste ręce". Polegał on na tym, że prokuratura i stojące za nią siły po rozbiciu chadecji i socjalistów odtrąbiły odwrót, przekonane, że cel polityczny został osiągnięty i lewica bez trudu wygra w 1994 r. wybory. Ogromnej afery korupcyjnej nie rozliczono do końca, a na dodatek polityczne kalkulacje wzięły w łeb. Lewica przegrała wybory, bo biznesmen Berlusconi naprędce zmontował partię Forza Italia i w kilka miesięcy później był premierem. Po prostu udało mu się zapełnić powstałą po likwidacji chadecji próżnię polityczną. Gdyby akcja „Czyste ręce" prowadzona była uczciwie, gdyby nie przyświecała jej ideologia, dla Berlusconiego we włoskiej polityce nie byłoby miejsca. Równocześnie wraz z wybuchem skandalu korupcyjnego na scenę polityczną wkroczył nowy gracz – wymiar sprawiedliwości. Tak jak wówczas zmiótł chadeków, tak teraz, zresztą już po raz kolejny, usiłuje zepchnąć w polityczny niebyt Berlusconiego i znów utorować lewicy drogę po władzę.

A Włosi, mimo że zmienili się aktorzy, wciąż oglądają to samo polityczne przedstawienie, ociekające cynizmem i hipokryzją. Teraz o tyle ciekawsze, że pojawiły się gołe panienki.

W sądzie i w urzędzie
Czterolatek miał zapłacić zaległy czynsz. Sąd nie doczytał, w jakim jest wieku
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Spadki i darowizny
Podział spadku po rodzicach. Kto ma prawo do majątku po zmarłych?
W sądzie i w urzędzie
Już za trzy tygodnie list polecony z urzędu przyjdzie on-line
Zdrowie
Ważne zmiany w zasadach wystawiania recept. Pacjenci mają powody do radości
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Sądy i trybunały
Bogdan Święczkowski nowym prezesem TK. "Ewidentna wada formalna"