Rzeczpospolita: Sejm zakończył w piątek prace nad ustawą o Sądzie Najwyższym, który ma być gruntownie zmieniony. Pytanie, co dalej, jakie szanse mają kluczowe zmiany. Pierwsza to skarga nadzwyczajna, działająca nie tylko pięć lat wstecz – jak chciał PiS, ale od 1997 r., a więc 20 lat wstecz. Czy nowa, odrębna izba SN zdoła wszystkie rozpoznać?
Antoni Górski: To rozwiązanie świadczy o tym, jak ułomny jest nasz system legislacyjny. Przecież zanim zaproponowano takie narzędzie, należało poczynić przynajmniej próby wyliczenia, ile takich spraw może być, i skonfrontować te szacunki z możliwościami orzeczniczymi SN. Tego nie zrobiono, pozostajemy więc w sferze intuicji i domysłów, z tym naszym nienośnym „jakoś to będzie". Obawiam się, że możemy mieć zalew spraw. Słyszałem wypowiedź jednego z wiceministrów, że sądownictwo sobie z nimi poradzi – ale to jest jakaś beztroska, nieodpowiedzialna wypowiedź. Na marginesie dodam, że przyjęcie tak długiego okresu – 20 lat – z którego można będzie wnosić te nadzwyczajne skargi, jest chybione także z przyczyn systemowych. Zgodnie z kodeksem cywilnym roszczenie stwierdzone prawomocnym orzeczeniem przedawnia się z upływem dziesięciu lat, a więc skarga nie powinna wykraczać poza tę granicę czasową.
Drugi kluczowy element zmian to udrożnienie dyscyplinarek, zwłaszcza sędziowskich, którymi ma się zajmować nowa izba SN, z dużą autonomią i pewnie składająca się z nowych sędziów.
Do tej izby mam najwięcej zastrzeżeń. Jej utworzenie może bowiem sugerować, że chodzi o jakiś specjalny sąd dyscyplinarny dla sędziów, gdy tymczasem ma to być sąd dyscyplinarny dla wszystkich zawodów prawniczych. Co gorsza jednak, może to w opinii społecznej utrwalać fałszywy stereotyp, że sędziowie są na tyle zdemoralizowani, że istnieje pilna konieczność powołania takiej specjalnej instancji, która sprawnie i surowo ukarze za ich przewinienia. Uleganie przez ustawodawcę takim populistycznym hasłom jest nieuzasadnione, a w dalszej perspektywie – szkodliwe.
Co jak co, ale urealnienie dyscyplinarek było konieczne, przynajmniej po to, by obywatele mieli przekonanie, że sędziowie nie mają licencji na bezkarność, choćby w takich sprawach, jak jazda po pijanemu.