Trzeba się zgodzić z pojawiającym się tu i ówdzie stwierdzeniem, że artykuł Jarosława Kaczyńskiego rozesłany niedawno do ambasadorów pozwala zdiagnozować stan umysłu. Diagnoza jest bardzo niepomyślna. Tyle że nie dotyczy autora, lecz jego licznych hałaśliwych krytyków – polityków obozu rządzącego i wiernie sekundujących im dziennikarzy.
[srodtytul]Diagnoza oczywista[/srodtytul]
Zabawne jest to, że dopiero wtedy, gdy już posypały się pierwsze obelgi i złośliwości, przypomniano sobie, że w lipcu ubiegłego roku ukazał się list podobnej treści znanych osobistości adresowany do prezydenta Baracka Obamy.
Cóż pisały wtedy polityczne znakomitości z Vaclavem Havlem i Lechem Wałęsą, jednym z europejskich mędrców, na czele? „Nasze nadzieje, że stosunki się poprawią, a Moskwa w końcu zaakceptuje naszą całkowitą suwerenność i wstąpienie do NATO i UE, nie ziściły się. Zamiast tego Rosja znów jest siłą rewizjonistyczną, która chce osiągać XIX-wieczne cele za pomocą XXI-wiecznych metod. (...) By rozszerzyć swe interesy w Europie Środkowej i zagrozić jej orientacji atlantyckiej, Rosja używa jawnych i tajnych sposobów wojny ekonomicznej, począwszy od blokad energetycznych i inwestycji motywowanych politycznie, a skończywszy na przekupstwach i manipulowaniu mediami”.
List ten nie spodobał się polskim władzom, już wówczas zajmującym się krzewieniem przyjaźni polsko-rosyjskiej, ale jakoś go przełknięto. Nikt wtedy nie pytał, czy Lechowi Wałęsie nie pomieszały się zmysły, czy jest rzeczą stosowną, by Adam Rottfeld podpisywał się jako były minister spraw zagranicznych pod inną niż oficjalna oceną sytuacji międzynarodowej (tak samo jak nie pytano o to wtedy, gdy byli ministrowie spraw zagranicznych atakowali rząd Jarosława Kaczyńskiego, gdy Bronisław Geremek walczył z ustawą lustracyjną na forum Parlamentu Europejskiego i gdy urzędujący w Berlinie ambasador występował przeciw polityce rządu, który reprezentował).