Jeśli czytać kodeks dosłownie, Krzysztof Kwiatkowski ma rację. Każdy cudzoziemiec, który m.in. popełnił za granicą przestępstwo skierowane przeciw interesom RP czy obywatelowi polskiemu, może ponieść odpowiedzialność karną w Polsce na podstawie naszych przepisów. Jeżeli czyn ów skierowany jest przeciw bezpieczeństwu zewnętrznemu lub wewnętrznemu naszego kraju albo przeciw polskim urzędom lub funkcjonariuszom publicznym (a tak by było, gdyby któryś z Rosjan ponosił winę za katastrofę smoleńską), to dla skazania w Polsce nie ma znaczenia, czy jest on przestępstwem w miejscu, gdzie go popełniono – np. czy jest zagrożony karą w Rosji.

Stosując ściśle polski kodeks karny, polscy prokuratorzy mogą więc postawić Rosjanom zarzuty, a w konsekwencji wystąpić przeciw nim z aktem oskarżenia do sądu. – Nie ma przy tym znaczenia, czy osobom tym postawili już wcześniej zarzuty prokuratorzy rosyjscy. Śledztwa te prowadzone są niezależnie od siebie – wyjaśnia prof. Piotr Kruszyński, procesualista z UW.

Jednak – jak wielokrotnie pokazało smoleńskie śledztwo – czytanie przepisów jest łatwiejsze niż ich stosowanie. Aby postawić komuś zarzuty, trzeba w "dostateczny sposób" wyjaśnić, że popełnił on przestępstwo. W tym celu warto tego kogoś np. przesłuchać, choć przesłuchanie osób przebywających za granicą nie jest konieczne do przedstawienia zarzutów. – Powstaje problem późniejszego prowadzenia postępowania sądowego i wykonania ewentualnej kary. Bez udziału oskarżonych trudno to sobie wyobrazić – mówi prof. Kruszyński.

Tak więc możliwości kodeksowe wykazania, że także Rosjanie odpowiadają za smoleńską katastrofę, mogą nie wystarczyć. Potrzebna jest też wola polityczna i chęć współpracy. A z tym nie jest najlepiej.