W SLD wiosenne ożywienie. Od czasu gdy notowania Sojuszu skoczyły w górę i pozostały na poziomie około 15 proc., o partii przypomnieli sobie starzy, od dawna niewidziani działacze, którzy zaczęli zaludniać puste korytarze siedziby SLD. Wzmożony ruch można również zaobserwować przed gabinetem Grzegorza Napieralskiego w Sejmie.
To znak, że lewica sposobi się do władzy, choć poparcie na poziomie 15 proc. nie gwarantuje ani wejścia do rządu, ani nawet teki wicepremiera dla lidera. A jednak w Sojuszu panuje przekonanie graniczące z pewnością, że po jesiennych wyborach partia będzie współrządziła. Podzielono już nawet ewentualne stanowiska ministerialne, a członkowie partii zwracają się do Napieralskiego „panie premierze". – I mówią to zupełnie poważnie. Gdybym sam nie słyszał, to pewnie bym w to nie uwierzył – opowiada polityk Sojuszu. – Co prawda niektórzy z naszych kolegów przekonują Grzegorza, że ponieważ nie ma doświadczenia administracyjnego, powinien raczej zasiąść w fotelu marszałka Sejmu. Ale linia jest jedna – idziemy do rządu, wszystko jedno z kim. Jak nie z PO, to z PiS.
Wiadomo już nawet, co Sojusz ma do załatwienia, gdy wejdzie do koalicji rządzącej. Na przykład musi odzyskać telewizję publiczną, bo po ostatnich wydarzeniach na Woronicza związanych z usuwaniem ze stanowiska prezesa Romualda Orła, kojarzonego z PiS, lewica straciła wpływy we władzach TVP.
Po wyborach Sojusz planuje m.in. odzyskać utracone wpływy w TVP
Czy 15-proc. poparcie uprawnia do takiego hurraoptymizmu? Niekiedy tak. W wyborach w 1993 r. PSL zdobyło 15,4 proc. głosów i był to drugi wynik, bo pierwszy miał SLD – 20 proc. A premierem został Waldemar Pawlak, lider Stronnictwa. Cztery lata później SLD miał już ponad 27 proc. poparcia, ale rządy objęła koalicja AWS (33,8 proc.) i UW (13,3 proc.). Wicepremierem można zostać nawet przy dużo mniejszym poparciu, np. Roman Giertych piastował tę funkcję, choć jego partia zdobyła w wyborach zaledwie 7,4 proc. głosów.