Awantura o śląskość trwa niecały tydzień, ale już widać, że jest poważnym problemem dla PiS. Świadczą o tym zakłopotanie polityków tej partii wyjaśniających słowa lidera i tłumaczenia samego Kaczyńskiego.
Wskazówką jest też zachowanie polityków PO, ochoczo komentujących wpadkę Kaczyńskiego. Gdyby był to dla nich problem, woleliby uciekać od tematu. Podobnie zachowałyby się media sprzyjające rządowi. Sekundująca Platformie "Gazeta Wyborcza" każdego dnia publikuje wypowiedzi osób twierdzących, że zostały skrzywdzone słowami prezesa PiS.
Można założyć, że urwą one PiS kilka procent głosów, i to nie tylko na Śląsku. Może tu zadziałać mechanizm podobny do tego, który dziesięć lat temu uruchomił Marek Belka. Jako typowany przez SLD na ministra finansów tuż przed wyborami wypowiedział się za możliwością wprowadzenia podatku od lokat bankowych. Politycy Sojuszu uważają, że stracili wtedy wiele głosów. Być może nawet szansę na samodzielne rządzenie.
Rzecz nie tylko w głosach obrażonych na PiS Ślązaków (Kaszubom też może się nie spodobać rezerwa Kaczyńskiego wobec regionalizmów). Spór tego rodzaju – sprzedawany jako przeciwstawienie "endecki i ksenofobiczny PiS kontra uciskane mniejszości" – mobilizuje najbardziej antypisowskich wyborców. – Walcie się skini w garniturach – tak po słowach Kaczyńskiego określił PiS Marcin Meller, celebryta obrażony ostatnio na PO. Platformie groziło, że wielu jej rozczarowanych zwolenników nie pójdzie jesienią do wyborów. Wciąż się jednak okazuje, że mobilizuje ich każda kontrowersyjna wypowiedź lidera PiS.
W dodatku spory o śląskość całkowicie wyparły niewygodną dla rządu debatę o kondycji gospodarczej. Zwłaszcza o cenach i kosztach utrzymania. Nawet tabloidy, które ostatnio epatowały czytelników doniesieniami o wzroście cen, poświęcają sporo miejsca śląskiej awanturze.