Tragedia smoleńska wydobyła z pożółkłych szkolnych zeszytów słowo „mesjanizm". Najpierw przypomnieli sobie o „Chrystusie narodów" ci, którzy „bali się tego tłumu owiniętego w biało-czerwone flagi". W ich mowie oczywiście „duszne wyziewy polskiego mesjanizmu" miały doszczętnie posmoleńskich żałobników kompromitować: „mesjanizm" był tu synonimem zaściankowości, obskurantyzmu.
Potem o mesjanizmie przypomnieli sobie ci, którzy manifestowaniem poczucia wspólnoty przyprawili elitę o lęk i niesmak. Gniew i żałoba, upokorzenie, poczucie zdrady i utraty niezawisłego państwa, bo w kontekście „śledztwa" smoleńskiego ta niezawisłość stanęła pod znakiem zapytania. Wszystkie te emocje patriotów, szukających sposobu artykulacji, wlały się w odziedziczone po dawnych pokoleniach romantyczne formy.
W chwili tragedii okazało się, jak bardzo zmarnowaliśmy dany nam przez historię czas. Zaprzątnięci krzątaniną wokół spraw przyziemnych daliśmy się ogłupić pouczeniami, że żyjemy w świecie „post", „czas ideologii się skończył" i liczy się tylko „pragmatyzm". ?