Polska płaci za oddanie śledztwa smoleńskiego Rosjanom

Nieustające kłopoty z wyjaśnieniem przyczyn katastrofy smoleńskiej są prostą konsekwencją decyzji podejmowanych w kwietniu 2010 roku

Publikacja: 18.01.2012 20:29

Ekspertyza krakowskich biegłych, z której wynika, że nie zarejestrowano głosu gen. Andrzeja Błasika w kabinie pilotów Tu154, po raz kolejny pokazała, jak ograniczone można mieć zaufanie do materiałów od rosyjskich śledczych.

Twierdzenie, iż to dowódca Sił Powietrznych wywierał presję na pilotów prezydenckiego tupolewa, było jedną z głównych tez raportu MAK. Wielokrotnie prezentowała ją strona rosyjska, była też powielana przez polskie i światowe media. A to nie pierwszy przypadek, gdy ustalenia Rosjan okazują się wątpliwe.

Podobnie było z innymi fragmentami rozmów z kabiny. "Wkurzy się, jeśli..." - słowa pilotów, które miały dowodzić presji, jakiej byli poddani, znalazły się tylko w rosyjskiej wersji stenogramów. Polscy biegli ich już nie odczytali.

Rosjanie twierdzili też m.in., że piloci Tu154 cztery razy podchodzili do lądowania, urządzenia na lotnisku w Smoleńsku były w pełni sprawne, a kontrolerzy lotu działali zgodnie z procedurami i nie mogli zamknąć lotniska. Wszystko to okazało się nieprawdą.

Twierdzili również, że w pełni profesjonalnie przeprowadzili sekcję zwłok ofiar katastrofy. Tymczasem już pierwsza ekshumacja szczątków śp. Zbigniewa Wassermanna udowodniła, że dokumenty z sekcji nie pokrywają się z jej wynikami.

Na ile zatem możemy mieć zaufanie do dowodów zebranych przez rosyjskich śledczych? Materiał w polskim śledztwie w dużej mierze się na nich opiera. A ich obalanie podważa również wiarygodność polskich instytucji.

Trzeba też wrócić do pierwszych dni po katastrofie i decyzji o tym, że nie będzie wspólnego polsko-rosyjskiego śledztwa. Mnożące się dzisiaj wątpliwości dotyczące przyczyn katastrofy są prostą konsekwencją decyzji podejmowanych w kwietniu 2010 r. Wówczas zamiast skorzystać z zapisów polsko-rosyjskiego porozumienia z 1993 r. w sprawie ruchu samolotów wojskowych i wspólnego wyjaśniania katastrof zdecydowano się skorzystać z zapisów konwencji chicagowskiej. A to oznaczało, że śledztwo poprowadzą Rosjanie. Skądinąd do dziś nie jest jasne, kto i w jakim trybie o tym w Polsce zdecydował.

Rosjanie wykorzystywali to, że byli jedynymi gospodarzami śledztwa. Wystarczy przypomnieć, że zaskoczyli polskie władze publikacją swojego raportu i jego kontrowersyjnymi tezami.

Premier zapewniał, że wybrano konwencję, ponieważ dawała ona polskiej stronie najwięcej możliwości uczestnictwa w ustalaniu przyczyn katastrofy. Rzeczywistość okazała się inna. Polscy śledczy nie byli dopuszczani do współpracy, wielokrotnie musieli prosić Rosjan o udostępnienie dowodów.

Część polityków opozycji domaga się powołania komisji śledczej, która zajęłaby się wyjaśnieniem okoliczności katastrofy. Powinna ona wyjaśnić raczej, jak to się stało, że Polska oddała śledztwo Rosjanom.

Ekspertyza krakowskich biegłych, z której wynika, że nie zarejestrowano głosu gen. Andrzeja Błasika w kabinie pilotów Tu154, po raz kolejny pokazała, jak ograniczone można mieć zaufanie do materiałów od rosyjskich śledczych.

Twierdzenie, iż to dowódca Sił Powietrznych wywierał presję na pilotów prezydenckiego tupolewa, było jedną z głównych tez raportu MAK. Wielokrotnie prezentowała ją strona rosyjska, była też powielana przez polskie i światowe media. A to nie pierwszy przypadek, gdy ustalenia Rosjan okazują się wątpliwe.

Pozostało jeszcze 80% artykułu
Publicystyka
Estera Flieger: Donald Tusk nie ma racji. PiS nie chce resetu z Putinem
Publicystyka
Jerzy Haszczyński: Czy po awanturze Trump-Zełenski Polska jest bezpieczna?
Publicystyka
Jacek Nizinkiewicz: Dziwna kampania Hołowni dzieli Trzecią Drogę i wzmacnia Mentzena
Publicystyka
Marek Migalski: Zrozumieć Donalda Trumpa
Materiał Promocyjny
Zrównoważony rozwój: biznes między regulacjami i realiami
Publicystyka
Zuzanna Dąbrowska: Donald Trump i reszta świata, czyli biznesowy model polityczny
Materiał Promocyjny
Zrozumieć elektromobilność, czyli nie „czy” tylko „jak”