– Nie chcemy uprawiać azjatyckiej polityki – mówią posłowie PO pytani o wniosek o TS dla Jarosława Kaczyńskiego i Zbigniewa Ziobry. Azjatyckiej, czyli niedemokratycznej. Zdaniem wielu znanych polityków Platformy pomysł z wnioskiem jest poważnym błędem.
Po pierwsze, pomysłodawca, czyli przede wszystkim szef Klubu Parlamentarnego PO Rafał Grupiński, nie policzył szabel. Do przyjęcia wniosku potrzeba 276 głosów – więcej niż ma PO oraz SLD i RP, które zadeklarowały poparcie. Na dodatek wielu prominentnych polityków PO – np. Jarosław Gowin, Bartosz Arłukowicz – zapowiedzieli, że zagłosują przeciw.
Po drugie, wniosek wzmacnia de facto Kaczyńskiego i Ziobrę, stawiając ich w roli męczenników. Na dodatek wygląda na to, że trudno będzie sformułować zarzuty gwarantujące ich skuteczne osądzenie.
Wreszcie po trzecie. Pomysłu nie konsultowano (nie licząc spotkania klubu sprzed miesiąca, gdzie nie zapadła żadna konkretna decyzja). Politycy PO dowiadywali się o wszystkim od dziennikarzy proszących ich o komentarze w sprawie. Gdy dzień później przyjechali na posiedzenie Sejmu, usłyszeli, że jeszcze nikt nie napisał wniosku, mimo iż Grupiński mówił, że dokument jest "szlifowany". Dziś wiadomo też, że jest kłopot ze znalezieniem chętnych do jego stworzenia. Zaskoczeni politycy, a też dziennikarze, zaczęli pytać, o co chodzi.
Przesłanką do konstruowania hipotez było to, że źródłem inicjatywy jest prezydium Klubu PO. To organ, w którym rządzą ludzie związani z Grzegorzem Schetyną. Stąd po Sejmie zaczęły krążyć najbardziej spiskowe teorie. Np., że Schetyna i jego przyjaciel Grupiński dobrze wiedzieli, iż wniosek nie ma szans na przejście. Liczyli jednak na awanturę w Sejmie, za którą obciążony zostanie lider partii, czyli Donald Tusk.