Pedofilia w Kościele to od kilku miesięcy jeden z najgorętszych tematów debaty publicznej. Najpierw była sprawa ks. Jankowskiego, potem szczyt w Watykanie i audiencja przedstawicieli fundacji „Nie lękajcie się" u papieża, w czasie której dostał listę hierarchów, którzy mieli tuszować sprawy pedofilskie. Później konferencja, na której Episkopat Polski pokazał dane dotyczące molestowania seksualnego nieletnich, wreszcie film braci Sekielskich. Teraz sprawa Marka Lisińskiego, byłego już szefa fundacji, który miał wyłudzać pieniądze od innej ofiary pedofilii i żądać od Sekielskich sutego wynagrodzenia za udział w filmie. Łatwo się w tym wszystkim pogubić, a jeszcze za chwilę będzie wizyta abp. Charlesa Scicluny, który – jak twierdzą niektórzy – rozliczy polskich biskupów.
Ci ostatni dwoją się i troją, by odzyskać zaufanie wiernych. Po filmie Sekielskich słowo „przepraszamy" padało z ust abp. Wojciecha Polaka, abp. Stanisława Gądeckiego czy kard. Kazimierza Nycza. Słowa o zaniedbaniach można było usłyszeć w liście biskupów, który czytano w kościołach w poprzednim tygodniu. W niedzielę m.in. na temat pedofilii mówił w Warszawie kard. Stanisław Dziwisz, który zapewniał, że Kościół chce się „z tego oczyszczać i zrobić wszystko, aby naprawić zło i w przyszłości nie dopuszczać do niego". W diecezji kieleckiej czytano zaś list bp. Jana Piotrowskiego, który prosił w nim o przebaczenie za to, że kilku duchownych w przeszłości krzywdziło dzieci.
Teraz jednak doszło do sytuacji dość dziwnej. Oto bowiem kuria diecezji płockiej oświadczyła, że Marek Lisiński jest ofiarą molestowania, co zostało potwierdzone nie tylko w wewnętrznym postępowaniu, ale także przez Watykan.
Biskupi płoccy musieli taki komunikat wydać, bo po reportażu „Gazety Wyborczej" , z którego wynikało, że Lisiński wyłudził pieniądze od innej ofiary, wymyślając sobie chorobę nowotworową, pojawiły się wątpliwości, czy molestowania też sobie nie wymyślił. Zwłaszcza że miało do niego dojść przed blisko 40 laty, a ksiądz, który miał się tego dopuścić, nigdy się do tego nie przyznał. Na dodatek dziennikarze „Wirtualnej Polski" ustalili, że – zanim Lisiński zgłosił się do biskupa z oskarżeniem księdza – pożyczał od niego pieniądze. Uprawniona zatem byłaby taka teza: ksiądz odmówił kolejnych pożyczek, więc Lisiński się zemścił. A jeśli tak, to biskupi płoccy nie sprawdzili wszystkiego dokładnie i ukarali niewinnego człowieka! Powinni zatem ponieść konsekwencje. Ale można też uznać, że ksiądz nie pożyczał Lisińskiemu pieniędzy, lecz płacił mu za milczenie. W pewnym momencie przestał i Lisiński obmyślił inny plan: skoro ksiądz nie daje już pieniędzy, to trzeba wyciągnąć je od kurii. Tak czy inaczej biskupi, broniąc się przed ewentualnym oskarżeniem, że skrzywdzili niewinnego księdza, musieli stanąć po stronie Lisińskiego.
I bardzo dobrze. Skoro bowiem są przekonani o winie księdza, to bez względu na to, co zrobił teraz Lisiński i nie bacząc na spory, jakie z nim toczą, muszą go bronić. Tego wymaga przyzwoitość.