Wydając rozkaz opanowania Krymu, Władimir Putin złamał wszelkie zasady prawa międzynarodowego. Nie miał też prawa podburzać przeciw władzom w Kijowie rosyjskojęzycznej ludności w Charkowie, Doniecku czy Ługańsku,?ani grozić wstrzymaniem dostaw gazu oraz embargiem na ukraińskie towary.
To, że się na to zdecydował, nie jest jednak zaskakujące. Upokarzająca ucieczka Wiktora Janukowycza z Kijowa oznaczała dla budowanego od 14 lat przez Putina reżimu śmiertelne zagrożenie. Stanowiła jawny dowód, że zdeterminowani manifestanci mogą obalić autorytarny reżim na postsowieckim obszarze, a więc także w Moskwie. Pozostawienie Ukrainy w rękach Majdanu musiało także ostatecznie przekreślić marzenia o odbudowie rosyjskiego imperium, drugiego najważniejszego celu działań Kremla od 14 lat.
Zachód nie jest gotowy ryzykować nawet części tego, co na szali postawiła Moskwa
Motywacja rosyjskiego prezydenta do uderzenia była więc ogromna. Ale zdecydował się na to także dlatego, że okoliczności były wyjątkowo sprzyjające. Na Krymie Moskwa ma właściwie wszystkie atuty: wojsko na miejscu, większość ludności odnosi się co najmniej neutralnie do Rosji, jasno wydzielony obszar.
W pozostałych częściach wschodniej i południowej Ukrainy sytuacja dla Putina tak korzystna nie jest. Właśnie dlatego Kreml nie decyduje się tam na bezpośrednią interwencję.