To sedno najnowszego wyroku Sądu Najwyższego, tym bardziej ważnego, że w ostatnich latach sądy raczej niechętnie honorowały wydziedziczenie.
Wydziedziczenia, przypomnijmy, może dokonać spadkodawca w testamencie, w kilku wyraźnie wskazanych przez kodeks sytuacjach: kiedy spadkobierca uprawniony do zachowku (dziecko, małżonek), uporczywie postępuje sprzecznie z zasadami współżycia społecznego; dopuszcza się względem spadkodawcy umyślnego przestępstwa przeciwko życiu, zdrowiu albo obrazy czci; wreszcie uporczywie nie dopełnia względem niego obowiązków rodzinnych.
I ta ostania przesłanka była kluczowa w sprawie, w której dwaj wydziedziczeni przez ojca synowie domagali się po 150 tys. zł zachowku, gdyż spadek wyceniono na 600 tys. zł. Gdyby zmarły nie zapisał majątku w testamencie swojej partnerce, a wcześniej wspólniczce w interesach, i nie wydziedziczył synów, toby odziedziczyli po 300 tys. zł. Zachowek zaś, w przypadku dorosłych, wynosi połowę udziału w spadku.
Stan faktyczny był dość klarowny. Na kilka lat przed śmiercią spadkodawca wziął rozwód na wniosek żony (on chciał separacji). W tym czasie popadł w tarapaty finansowe, gdyż jego firma zbankrutowała, i wtedy pogorszyły się radykalnie jego relacje z synami. Prowadzili oni spory sądowe: o alimenty, o rzekome kradzieże. W efekcie ojciec musiał się na trzy lata wyprowadzić z domu do matki.
Sąd Okregowy zasądził żądany zachowek, a Sąd Apelacyjny werdykt utrzymał, uznając, że nie zaszła żadna z przesłanek uzasadniających wydziedziczenie synów, konflikt wywoływał bowiem także ojciec, nadużywający alkoholu, co podkreślała przed SN pełnomocnik synów mec. Barbara Olesińska-Truszczyńska.