- Nie było krwi, bo wszystko rozegrało się w innym miejscu, na trawniku, a nie na ulicy, jak kłamliwie zeznali świadkowie – mówi detektyw (niegdyś oficer CBŚ), który pomagał prokuraturze w demaskowaniu policyjnego matactwa. – Jeden ze świadków nie chciał kłamać, więc pewnie dlatego następnego dnia wypytywało o niego dwóch osiłków, którzy dostali jego adres od funkcjonariuszy.
Sfałszowano też protokoły zeznań policjantów, którzy mieli tego dnia dyżur i jako pierwsi pojawili się ma miejscu strzelaniny. Wyeliminowano z nich nazwiska naocznych świadków.
- Właśnie na tę okoliczność powołuje się prokurator Artur Maludy w swoim wniosku twierdząc, że tak mogło się zdarzyć i że była to nieudolna ochrona danych świadka incognito. Tymczasem przesłuchani już przez panią prokurator Zapaśnik funkcjonariusze tego nie potwierdzają – mówi mecenas Michał Kałużny.
Rezygnowano ze świadków, którzy mówili jak było, a nie jak chciała policja. Nie przesłuchano ich ani w śledztwie, ani podczas procesu. Jedną z takich osób był pewien złodziejaszek. Znalazł się na stacji benzynowej niemal w tej samej chwili, co dyżurni policjanci. Widział ciała, więc mógł zdemaskować matactwo odnośnie miejsca zbrodni. Tajemnicę zabrał do grobu - rok później został śmiertelnie pobity. „Piotrek” przyłożył do tego rękę, dostał za to 12 lat więzienia, a kompan, którego wziął do mokrej roboty – dożywocie.
- Przebieg zdarzenia wymyślono: że na ulicy stało kilku mężczyzn, kłócili się, potem bili, nagle mężczyzna, który w starciu przegrywał wyciągnął broń i zaczął strzelać. Dwaj uczestnicy zajścia rzekomo zaczęli uciekać trawnikiem w stronę stacji benzynowej, a tamten strzelał im w plecy. Wszystko to bujda, żadnej bijatyki nie było, a Marek Cisoń nie mógł uciekać, bo dostał kulę w serce, więc od razu padł – mówi były oficer CBŚ.
Prokurator i sędzia otrzymali spreparowane akta.
- Ja też pracowałam na tych aktach, ponieważ sąd powołał mnie do sprawy w charakterze biegłego psychiatry – podkreśla doktor Ewa Kramarz. – Z dokumentów nie wynikało, że w postępowaniu przygotowawczym mataczono.
Wisienką na torcie miało być, według założeń gangsterów w mundurach, błyskawiczne ujęcie podejrzanego. W tym celu poinstruowano świadków, na którego z ustawionych za lustrem weneckim mężczyzn mieli wskazać palcem. Wystarczyło powiedzieć : „To ten”. Policjanci nie prosili, ale wydawali polecenia, a świadkowie im ulegali „rozpoznając” Willego, chociaż wcześniej mówili opisywali kogoś zupełnie innego.
– Zabrano nam to śledztwo, przekazano wyżej – wspomina prokurator z rejonu.
W Prokuraturze Okręgowej poprowadził je prokurator Zbigniew Kałużny (zbieżność nazwisk adwokata i prokuratora jest przypadkowa).
- Żalił mi się, że on nie chciał tej sprawy, dlatego w ogóle nie przychodził do mnie do aresztu – opowiada Willy. – Powiedział to wprost, na sam koniec śledztwa i prosił, abym mu żadnych wniosków nie składał, bo „on chce to zakończyć”. Gdybym się nie uparł, pierwszy portret pamięciowy sporządzony na postawie zeznań jednego ze świadków incognito nigdy nie trafiłby do akt jako dowód. Mężczyzna z portretu w niczym mnie nie przypominał.
Prokurator Zbigniew Kałużny pracuje dziś w szczecińskim oddziale IPN i nie wypowiada się o dawnych sprawach. – Mogę panią skierować do rzecznika prasowego IPN a Waszszawie, ale w tym przypadku nie wiem, czy to ma sens – oznajmiła osoba z sekretariatu dyrektora IPN w Szczecinie
W 2016 roku autorka rozmawiała z prokuratorem Kałużnym i zapytała, w jaki sposób nadzorował pracę policji. Odpowiedział, że sprawy właściwie nie pamięta, a do funkcjonariuszy miał zaufanie, ponieważ mieli doświadczenie.
Mówił wtedy o dwóch asach z wydziału kryminalnego komendy wojewódzkiej, którzy ukoronowali matactwa kolegów z rejonu.
Pierwszy pracował jako przykrywkowiec. Wcielał się w rolę gangstera, w rzeczywistości rozpracowując mafijne struktury. W ściśle tajnych operacjach przejmował broń i narkotyki. Kilka lat temu odszedł z policji w niesławie. Drugi cieszył się nienaganną opinią, pracuje dziś w branży detektywistycznej. Arkadiusz Kraska zawdzięcza im dwadzieścia lat w więzieniu „za darmo”.
Jeden z zabójców Marka Cisonia i Roberta Sajdaka, o którym tu wspomina Onet.pl, spędził za kratami 32 lata swojego życia. Od kilkunastu dni jest na wolności, wyszedł za kaucją. Po Szczecinie porusza się bez obstawy, bo nie widzi powodów, aby się czegokolwiek obawiać.
– Sprawa strzelaniny na Kopernika? Nic na mnie nie mają, przecież nawet mnie do niej nie przesłuchali – miał powiedzieć kolegom zatroskanym o jego dalsze losy. Koledzy przeczytali w Wirtualnej Polsce, że po latach, w śledztwie prokurator Barbary Zapaśnik, nowi świadkowie wskazują właśnie na niego. – Ty tego nie lekceważ, potraktuj to jako ostrzeżenie, bo zdechniesz za kratami – doradzali, ale on się tylko śmiał.
Jeżeli Sąd Najwyższy nie uniewinni Arkadiusza Kraski, przez co najmniej rok – do zakończenia nowego procesu – on i cała reszta mogą spać spokojnie. Żadnego śledztwa przeciwko nim nie będzie.