Przed jego oblicze trafią na pewno wykroczeniowi recydywiści. Każdego miesiąca kierowcy w całym kraju dostają kilkadziesiąt tysięcy mandatów za złe parkowanie aut lub nieopłacenie postoju. Najczęściej ukarany zostaje o tym powiadomiony biletem włożonym za wycieraczkę. Czy takie wezwanie jest skutecznie doręczone? Płacić czy nie płacić – zastanawiają się kierowcy i piszą do nas. Media donoszą o rozbieżności w sądowych wyrokach i w opiniach prawników. Jedni uważają, że takie doręczenie jest niezgodne z prawem, inni, że wszystko jest w porządku. Większość jest jednak zgodna: prawo powinno być bardziej precyzyjne.
– To, co my wkładamy za wycieraczkę, to wezwanie do stawiennictwa w konkretnej siedzibie straży, a nie mandat karny – tłumaczy „Rz” Agnieszka Dębińska-Kubicka, rzeczniczka warszawskiej Straży Miejskiej.
– Na druku widnieje rzeczywiście jedynie numer rejestracyjny auta, ale wezwanie dotyczy jego właściciela – wyjaśnia. I dodaje, że trudno na miejscu wykroczenia poszukiwać danych właściciela auta. Jak może się skończyć wizyta w siedzibie straży miejskiej? Najczęściej mandatem karnym, np. za złamanie zakazu parkowania – 100 zł, ale często zdarzają się tylko pouczenia.
Od czego zależy decyzja strażnika? Od sytuacji materialnej i zdrowotnej kierowcy oraz okoliczności popełnienia wykroczenia (krótko mówiąc, np. jaki był powód niewłaściwego zaparkowania).
– Bywa, że właściciel kwestionuje fakt jeżdżenia autem danego dnia. Na to nie ma rady. Musi wskazać osobę, która faktycznie nim tego dnia jeździła – mówi rzeczniczka. Dodaje, że trudniej jest jedynie w wypadku aut, których właścicielami są firmy. Mandat wystawiany jest na firmę, a ta najczęściej ściąga pieniądze od niezdyscyplinowanego pracownika.