Tylko czy zapewnienie w każdej szkole podstawowej krzesła przy stole, na którym można postawić talerz zupy, to dobry pomysł na rozwiązanie problemu żywienia dzieci? Już teraz, jak wynika z danych GUS, w większości podstawówek (66 proc.), są stołówki i obiady. Korzysta z nich ok. 40 proc. uczniów. Tymczasem stołówki mają powstawać, jak leci. Jeśli tak się stanie, to może się okazać, że w niektórych miejscach w Polsce gotowanie zupy dla uczniów będzie sztuką dla sztuki. Chodzić powinno raczej o to, aby powstawały wszędzie tam, gdzie szkoła i władze lokalne widzą potrzebę wspierania wyżywienia uczniów i żeby znalazły się na to pieniądze.
Czytaj także: Zamiast Stołówki+ Jadalnia+ bez jedzenia
Spore zastrzeżenia do stołówki+ ma Ministerstwo Finansów, bo nie wiadomo np., ile w ogóle program ma kosztować, ani kto ma płacić za obiady.
Problemem jest nie tylko liczba jadalni i stołówek, ale podejście dzieci do jedzenia. To czasem skutek tego, jakie miejsce posiłek zajmuje w rodzinnym domu, reklam i kulinarnej mody. Co z tego, że dzieci oglądają program Master Chef Junior, skoro zmagania uczestników omawiają przy wielkich paczkach chipsów.
Dziecko zje to, co mama mu włoży do torebki śniadaniowej, nawet w biegu, jeśli mu smakuje. To, żeby nie chodziło głodne, to zatem obowiązek przede wszystkim rodziców, a szkoła jedynia powinna im w razie potrzeby w tym pomóc. Żeby pomoc była skuteczna, nie wystarczy zaś program, który pozwoli powiedzieć rządzącym, że zrobili wszystko dla zdrowego żywienia dzieci, bo w ciągu dwóch-trzech lat wybudowali określoną liczbą stołówek – pomników słusznej idei.