Tworzący ruch Republikanie parlamentarzysta zrelacjonował nocne zajście i zachowanie policjantów po nim.
- Dzisiaj o godzinie 6 rano do mojej żony zapukało dwóch policjantów i poinformowało ją: "pani mąż został pobity i leży w szpitalu". Gdy byłem na badaniach dwóch policjantów, którzy ze mną tam byli wiele razy powtarzało: "to nie my panu to zrobiliśmy". Teraz czytam w różnych mediach, że uderzyłem się o krawężnik. Widzicie państwo moją twarz, mogę pokazać moje ręce, jak wygląda mój łokieć. Nie można, uderzając o krawężnik, rozbić sobie jednocześnie łokcia i rąk, nie można jednocześnie rozbić sobie twarzy - mówił Wipler.
Wyjawił, że pił alkohol, bo obiecał żonie, która jest w ciąży, że będzie solidaryzował się z nią jako abstynent. Tego wieczoru miał napić się po raz ostatni do czasu rozwiązania, by uczcić wiadomość o powiększeniu rodziny (poseł ma czwórkę dzieci - red.). Według jego relacji poprzedniego wieczoru uczestniczył w kolacji z winem, a potem poszedł na drinka do jednego z lokali. Do zajścia miało dojść, gdy chciał wrócić już do domu.
- Byłem kopany w krocze, plecy, po nogach. Cały czas nie miałem pewności, czy są to funkcjonariusze czy ochroniarze. Gdy zaczęto mnie bić, wołałem policję - przekonywał poseł. Jego zdaniem nie był agresywny, próbował jedynie wyjaśnić awanturę, której był świadkiem.
Wersję policji przedstawił rzecznik stołecznej policji st. asp. Mariusz Mrozek. Ok. godz. 4 policjanci zostali wezwani na ul. Mazowiecką, gdzie miało się bić kilka osób. Patrol nie natrafił na bójkę, zastał natomiast dwóch nietrzeźwych mężczyzn. Gdy ich legitymowano, do policjantów podszedł inny mężczyzna. Zaczął im ubliżać, wygrażać, jednego z nich szarpał i kopał, uszkodził mu mundur. Policjanci obezwładnili napastnika używając siły i gazu pieprzowego. Został odwieziony do izby wytrzeźwień.