Stopniowe przesunięcie z 62. do 64. roku życia momentu uprawniającego do uzyskania świadczeń było najważniejszą zmianą, jaką udało się w minionych 8 latach przeprowadzić Emmanuelowi Macronowi dla uzdrowienia finansów publicznych albo raczej powstrzymania ich załamania. Ale to już przeszłość. Prezentując w Zgromadzeniu Narodowym projekt budżetu na przyszły rok, premier zapowiedział „zawieszenie” tej reformy do 2027 r. O jej dalszym losie ma zdecydować wybrany wówczas nowy prezydent. Wcześniej Lecornu chce jednak zwołać szczyt partnerów społecznych, którzy rozstrzygną, jaki powinien być system emerytalny we Francji. Czy ma on pozostać oparty na wspólnym budżecie, do którego wpłacają pracujący i z którego korzystają ich rodzice i dziadkowie? Czy może jednak przejść na rozwiązania kapitałowe, gdzie każdy odkłada na własne konto?
Na razie, według propozycji szefa rządu, od 1 stycznia 2026 r. na emeryturę będą mogli przejść ci, którzy ukończyli 62 lata i 9 miesięcy, a nie, jak zakładał dotychczasowy kalendarz zmian 63 lata. I tak już pozostanie przynajmniej przez kolejne półtora roku.
Udało się wykuć kompromis między socjalistami a republikanami
Zawieszenie reformy emerytalnej było podstawowym warunkiem poparcia dla rządu Lecornu przez Partię Socjalistyczną. Bez niego gabinet nie miałby większości i podzieliłby los trzech efemerycznych ekip, które rządziły Francją od przedterminowych wyborów parlamentarnych latem zeszłego roku.
Szef klubu parlamentarnego PS Boris Vallaud zapowiedział, że jego ugrupowanie nie przyłączy się do votum nieufności dla rządu, jakiego domaga się skrajna prawica i skrajna lewica. Ostrzegł jednak, że w trakcie debaty w Zgromadzeniu Narodowym Socjaliści będą obstawali przy zwiększeniu obciążeń fiskalnych dla najbogatszych, a także ograniczeniu kosztów dla biedniejszych, jak planowane przez premiera podwojenie udziału chorych w zakupie leków i konsultacji medycznych.
Czytaj więcej
Prezydent ponownie desygnuje Sébastiena Lecornu na premiera. Ale już na zupełnie nowych warunkach.