Donald Tusk zamierza dzięki Euro zatrzymać spadek popularności PO. Zaczął jednak od falstartu. Zamiast zachwytów jego gospodarski objazd spotkał się z lawiną krytyki i szyderstw internautów, dziennikarzy i polityków opozycji.
Dotąd premier był największym atutem Platformy. Najdobitniej pokazała to ostatnia kampania wyborcza, w której sondaże PO poszybowały w górę po tym, jak szef rządu rozpoczął gospodarski objazd Tuskobusem. Teraz, gdy Platforma ma sporo kłopotów - nie najlepsze sondaże, niezadowolenie społeczne związane z reformą emerytalną czy kłopoty związane z przygotowaniami do Euro 2012, doradcy premiera wpadli na pomysł, by znów powtórzyć manewr z kampanii. Jak na razie „objazd" okazał się jednak PR-owską katastrofą.
Koko nad A2
Najpierw wizytacja autostrady z pokładu helikoptera, potem pokazowy meldunek ministrów z przygotowań do Euro w świetle kamer, szybko okrzyknięty mianem „putinady", a na koniec podróż pociągiem w przedziale drugiej klasy i zdjęcia premiera pośród zwykłych ludzi.
„Wysoko odleciała nasza władza", „Koko, koko, kwa, kwa, kwa, premier lata nad A2", „Hucpa jak za Gierka", „Prawie Bizancjum! Zupełnie jak Putin, za chwilę będzie polował na tygrysy", „Zapraszamy do Zielonej Góry. Z Wrocławia pociągiem 140 km jedynie 4,5 godziny" - to tylko łagodniejsze komentarze, jakie od czwartku można przeczytać w Internecie.
- To czysta propaganda - mówi wprost dr Wojciech Jabłoński, politolog. - Gdy spadają sondaże, doradcy premiera rozpaczliwie sięgają po sprawdzone wcześniej metody. Tyle że sytuacja dziś jest zupełnie inna - dodaje.
We wrześniu 2011 r., kiedy premier podróżował Tuskobusem, zaufanie do niego deklarowało 56 proc. Polaków. Teraz - zaledwie 36 proc.
- Wówczas to Tusk był lokomotywą Platformy. Wypadał lepiej niż partia i rząd. Teraz coraz częściej irytuje Polaków, więc eksponowanie go w taki sposób jest dość ryzykowne - komentuje Jabłoński.