Po głosowaniu nad wotum zaufania dla rządu — które było zwieńczeniem wystąpienia premiera dotyczącego afery taśmowej — w Platformie ruszyły rozliczenia. Tyle że nie wobec polityków nagranych na taśmach, a wobec posła PO Andrzeja Smirnowa, który nie przyszedł na głosowanie. Ponieważ ruszyła procedura usunięcia go z klubu Platformy, Smirnow sam złożył rezygnację i odszedł wczoraj z partii. – Nie uczestniczyłem w głosowaniu w pełni świadomie. Nie chciałem głosować za rządem – mówi „Rz". – Platforma jest kompletnie bezideowa, jest partią władzy i rządzi, strasząc wyborców Jarosławem Kaczyńskim.
Smirnow był od lat na marginesie Platformy. Co prawda, został posłem w zwycięskich dla PO wyborach w 2007 r., ale cztery lata później nie został wybrany. Do Sejmu wrócił na początku czerwca, zajmując miejsce po Dariuszu Rosatim, który został europosłem.
Podczas niedawnego głosowania dotyczącego uchylenia immunitetu byłemu szefowi CBA Mariuszowi Kamińskiemu Smirnow zagłosował wbrew większości klubu. Smirnow i Kamiński dobrze się znają, byli posłami AWS w kadencji 1997–2001. W rozmowie z „Rz" Smirnow przyznał, że swoją przyszłość polityczną widzi w PiS, gdzie Kamiński jest wiceprezesem.
W ten sposób Platforma straciła jedynego posła, który uważa, że afera taśmowa powinna doprowadzić do dymisji rządu. Zyskała za to wsparcie kilku posłów opozycji oraz niezrzeszonych, którzy poparli rząd, obawiając się przyspieszonych wyborów.
Bo w głosowaniu Sejm podzielił się bardzo wyraźnie. Rząd poparło 237 posłów, a za jego odwołaniem opowiedziało się 203, przy czym nikt nie wstrzymał się od głosu.