Słynny polski fotografik Krzysztof Gierałtowski, ceniony w kraju i za granicą zwłaszcza za oryginalne portrety, nie dorobił się na nich fortuny. Choć był za swoją twórczość wielokrotnie nagradzany, sprzedając swoje prace, ledwo wychodzi na zero. W ostatnich pięciu latach zarabiał na swojej sztuce średnio niecałe 57 zł miesięcznie. Ale żeby móc tworzyć, artysta fotografik czy plastyk musi mieć pracownię zajmującą co najmniej kilkadziesiąt, a często ponad 100 metrów kwadratowych.
Tu nie Hollywood
Posiadanie pracowni oznacza płacenie podatku od nieruchomości. Twórcy prowadzący działalność gospodarczą uiszczają najwyższą stawkę tego podatku – nawet 23,03 zł za mkw. Jeśli artysta chce żyć ze swojej sztuki, musi taką działalność zarejestrować. Tylko w ten sposób może odzyskać niemałe koszty zakupu materiałów, organizacji wystaw itd. Staje się zatem biznesmenem, co oznacza, że od swojej pracowni musi płacić taki sam podatek, według takiej samej stawki, jak gdyby to był lokal używany np. przez bank.
– Moja pracownia to nie studio w Hollywood, żeby zarabiała miliony, z których stać by mnie było na drakoński podatek – mówi Gierałtowski, od którego samorząd chce ok. 4 tys. zł podatku rocznie.
W podobnej sytuacji jest wielu innych artystów, których realia gospodarki rynkowej zmuszają do zarejestrowania biznesu. W całym kraju, według danych GUS, jest ich prawie 5,5 tys.
– Ale tylko 2–3 proc. osiąga sukces finansowy i stać ich na podatki od pracowni, które muszą mieć – wskazuje Jacek Maślankiewicz ze Związku Polskich Artystów Plastyków.