W podobnym tonie nakręcono bajkę „Czarownica" Angeliny Jolie. Widzi pani, warto wiedzieć, z czego może wynikać zło, i rozumieć czyjeś postępowanie. Usprawiedliwianie zła jest jednak czymś zupełnie innym. Kierowanie się wyłącznie subiektywną oceną świata może doprowadzić nas do zgubnego wniosku, że wszystko jest względne. Wracając jednak do problemu z odpowiedzialnością. Młode pokolenie odsuwa w czasie nie tylko kwestie zatrudnienia, ale też role rodzinne. Pogłębiając tym samym kryzys demograficzny. Badacze nie mają wątpliwości, że za trzy, cztery dekady większość Europejczyków będzie ciemnoskóra.
Trudno się jednak samorealizować, mając dziecko. Trzeba mu oddać swój czas i według obliczeń Centrum im. Adama Smitha przeznaczyć minimum 190 tys. zł na wychowanie.
Tak, to pragmatyczne spojrzenie młodych ludzi. Do tego dochodzi silna presja na sprawne godzenie wielu życiowych ról, szczególnie w przypadku kobiet. Mam być biegłym fachowcem, doskonałą matką, wytrawną kucharką i kochanką, a postawiona na lodzie zatańczyć na łyżwach „Bolero" Ravela. Tyle że to mało prawdopodobne, co jest przyczyną frustracji.
Co z tym robić?
Duchowny i terapeuta o. Mateusz Hinc poleca metodę „30–70 proc." będącą adaptacją arystotelesowskiej zasady złotego środka, o której już wspomniałam. Otóż, budując obraz samego siebie i oceniając własne dokonania, bierzmy pod uwagę to, że nasza codzienność udaje się „oswoić" w wymiarze 30–70 proc. Nie ma zatem sensu czynić punktem odniesienia żadnych „najwyższych standardów" tkwiących zwykle tylko w naszych głowach. Ważne przy tym, by w staraniach nie spadać jednak poniżej 30 proc. Wracając zaś do rodzicielstwa: prawdą jest, że najpierw moda na samospełnienie każe się nam wycofać, bo dziecko spycha nas na drugi plan. Tyle że jeśli zajdziemy daleko na drodze kariery, wcale nie łatwiej będzie porzucić źródło satysfakcji. Macierzyństwo stawia nas także czasem w sytuacji pewnej zależności, a po co samowystarczalnej kobiecie wikłać się w takie ryzyko?
Spełnianie się wyłącznie w macierzyństwie nie ma jednak dobrej prasy. „Biologiczna powinność nie może być powodem dumy", „siedzą na d... i biorą 500+" – czytam na kobiecych forach. A „madka" i jej dziecko, czyli „bombelek" lub „krószyna", są zajadle hejtowaną w sieci grupą społeczną.
Internet opisuje „madkizm" jako pewien styl życia. Istnieje ponoć kategoria młodych matek, które zaniedbując wykształcenie i jakiekolwiek aspiracje zawodowe, już przez samo posiadanie potomka roszczą sobie prawo do bycia lepszą i uprzywilejowaną, co zdecydowanie egzekwują. Cóż, nasz stosunek do rodzicielstwa w znacznej mierze wynika z własnych doświadczeń rodzinnych. Osoby hejtujące te matki muszą nosić w sobie zatem jakieś negatywne doświadczenia. Wzmacniane przez hasła uczestniczek czarnych marszów itd.
Uczestniczki czarnych marszów to jakiś specjalny rodzaj kobiet?
Zaryzykuję twierdzenie, że to kobiety z nieprzepracowaną traumą, negatywnie doświadczone w relacjach partnerskich. Co więcej, zmiany społeczne, o których mówimy, łączą się z nurtem lewicowym, skrajnie liberalnym, dotyczącym seksualności czy praw reprodukcyjnych. Osłabia on głębszy aksjologicznie wymiar macierzyństwa, a część kobiet niestety „kupuje to", nie zawsze świadomie. Mówiąc o hejtowaniu matek, pomijam rolę nieuzasadnionej zazdrości o 500+. Kraje zachodnie, w tym skandynawskie, od lat oferują bowiem rodzinom znacznie większą pomoc materialną. Wspomniane zaś poczucie wyższości towarzyszy jednak nie tylko „madkom", ale i hejterkom, które „realizując się", życie sprowadzone do roli matki uważają za okrojone i ubogie.
A takie nie jest?
Badania pokazują, że najwięcej korzyści przynosi pewien balans życia rodzinnego i zawodowego u rodziców obojga płci. Mężczyzna też chce być potrzebnym do pewnych zadań w domu i czuje się z tym dobrze, będąc z natury zadaniowcem. Kobieta zaś jest relacyjna. Wspólne życie jest zatem kwestią podejmowania niekończących się prób porozumienia. Biorąc pod uwagę liczbę singli, nie jestem pewna, czy w czasach kruchych relacji mamy szanse na taki balans. Może mamy zbyt wysokie wymagania w stosunku do partnera? Albo zasłaniamy się błyskotliwą karierą zawodową, bo po prostu nie wiemy, jak go spotkać? Rośnie też grupa matek od początku samotnych z wyboru, czyli sprowadzających mężczyznę do roli reproduktora. Widzi pani, przyznanie się do pewnych rzeczy trudnych otwiera drogę do zmiany.
Nie lubimy zmieniać swojego życia.
To właśnie ujawnia się przez ów hejt wobec kobiet, które wybrały inaczej. Z drugiej strony: czyż one same jako roszczeniowe i pewne, że „się należy", nie wpisują się w obraz młodego pokolenia, który naszkicowałam? Wchodząc w rolę matek, walczą o siebie, rozpychając się i traktując innych pragmatycznie, jeśli nie przedmiotowo. „Madkizm" to, moim zdaniem, odmiana radykalnego feminizmu na opak. Nie sprzyja on wychowaniu dzieci do szacunku, umiejętności współpracy i współczucia.
Prof. dr hab. Maria Sroczyńska jest kierownikiem Zakładu Socjologii Rodziny, Edukacji i Wychowania UKSW w Warszawie