Polska polityka nie wkroczyła trzy miesiące temu w jakąś nową erę. Zasadnicze wyzwanie, jakie stoi przed Polską, jest bowiem cały czas to samo. To modernizacja kraju – dogonienie Zachodu, od którego wskutek historycznych nieszczęść zostaliśmy na wiele dziesiątków lat odcięci. W tym pojęciu mieści się przebudowa ekonomiczna, w kierunku wolnorynkowego kapitalizmu oraz przebudowa społeczna w kierunku systemu liberalno-demokratycznego. Spór dotyczy tego, który z elementów modernizacji jest ważniejszy dla powodzenia całości procesu.
[srodtytul]Kto co woli modernizować[/srodtytul]
Czy uruchomienie mechanizmów ekonomicznych skutkuje zmianami społecznymi, przede wszystkim wykształceniem "klasy średniej" i upowszechnieniem własności, które w naturalny sposób przekształcają poddanych partyjnej nomenklatury w społeczeństwo obywatelskie, czy przeciwnie, nie da się stworzyć gospodarki wolnorynkowej bez odtworzenia zdrowej tkanki społecznej poprzez reprywatyzację, powszechną prywatyzację (czy, jak wolą niektórzy, powszechne uwłaszczenie) i likwidację przywilejów, jakimi "realny socjalizm" odróżnił "równych od równiejszych"?
Środowiska, które zawierały pakt Okrągłego Stołu i które poprzez różne partie polityczne dominowały w pierwszym piętnastoleciu wolnej Polski, zdecydowanie wybrały pierwszą odpowiedź. Ubierając to w różne słowa, czasem jawnie, czasem pod osłoną cynicznie używanej retoryki socjalnej, kolejne rządy, przy nieodmiennym wsparciu establishmentu, realizowały zasadę "po pierwsze gospodarka", w przekonaniu, że dobre wyniki makroekonomiczne przełożą się stopniowo na szeroką społeczną akceptację dla nowego porządku, a dobrobyt zaowocuje ucywilizowaniem na wzór zachodni sceny politycznej.
Zwolennicy drugiego poglądu nie mieli zbyt szerokich możliwości sformułowania alternatywnego planu pozytywnego. Ze stosunkowo największym społecznym rezonansem udało się to twórcom programu uwłaszczeniowego firmowanego przez NSZZ "Solidarność", ale do jego realizacji zabrakło politycznych narzędzi. Jeszcze bardziej niszowy charakter miały starania środowisk – przyznajmy, słabych i lekceważonych przez partyjnych przywódców – pracujących nad prawicowymi programami. Jedynie Unia Polityki Realnej, choć nie odniosła żadnych sukcesów politycznych, zdołała zauważalnie wpłynąć na sposób myślenia, zwłaszcza kształcącej się młodzieży.