Obama rozczaruje Europę

Trzeba odróżnić słowa od czynów. Obama wiele mówi, co rzeczywiście potem zrobi, nie wiadomo. Współpraca z Europą nie jest jego priorytetem. Dla niego takie kraje, jak Rosja, Indie czy Chiny są o wiele ważniejszymi partnerami niż Unia - z Guy’em Sormanem rozmawia Aleksandra Rybińska

Aktualizacja: 08.11.2008 11:52 Publikacja: 07.11.2008 18:50

Niemiecki entuzjasta Obamy w oczekiwaniu na jego wystąpienie w berlińskim parku Tiergarten, 24 lipca

Niemiecki entuzjasta Obamy w oczekiwaniu na jego wystąpienie w berlińskim parku Tiergarten, 24 lipca br.

Foto: AP

[b]Wybór Baracka Obamy na prezydenta USA pana zaskoczył?[/b]

Mało kto w Stanach Zjednoczonych miał co do tego jakiekolwiek wątpliwości. Od chwili, gdy Obama w prawyborach zwyciężył z Hillary Clinton było wiadomo, że nadeszła kolej demokratów. Można więc powiedzieć, że to niespodzianka, do której Amerykanie od roku byli przygotowani. Amerykańskie media już kilka miesięcy temu zaczęły portretować Obamę jako wielkiego przywódcę, człowieka o pokroju prezydenta. Spekulowano na temat tego, co zrobi i czego nie zrobi, gdy zasiądzie w Białym Domu.

[b]Czyli Amerykanie wypowiedzieli się za radykalną zmianą kursu?[/b]

Każdy polityk kandydujący na jakieś stanowisko prezentuje program opierający się na zmianach. Obama nie jest tu wyjątkiem. To prosta i pozbawiona ryzyka strategia. Po ośmiu latach Busha wystarczyło powiedzieć: Będą zmiany! I wszyscy byli zachwyceni. To zwyczajny marketing polityczny i nic więcej. Można powiedzieć: prymitywna metoda na usługach dość niezwykłego kandydata.

[b]Niezwykłego, czemu? [/b]

To niesłychanie charyzmatyczny polityk. Świetny mówca, który potrafi porwać masy. Jest równocześnie bardzo inteligentnym i zręcznym marketingowcem. Nigdy wcześniej nie widziałem tak perfekcyjnie zorganizowanej kampanii prezydenckiej.

[b]Jakie znaczenie będzie miało to, że prezydent USA jest czarny?[/b]

Obama nie jest czarny. Jest mulatem. To nie jest chłopak, który niesie na swych ramionach ciężar dziedzictwa czarnych niewolników, segregacji i walki o równość. Etnicznie jest na pół-Afrykaninem, ale z punktu widzenia przynależności kulturowej nie należy do społeczności afroamerykańskiej. Od początku kampanii prezydenckiej jego relacje z czarnymi działaczami na rzecz praw obywatelskich były bardzo burzliwe, na przykład sławny pastor Jesse Jackson otwarcie sprzeciwiał się jego kandydaturze. Zresztą Obama został wybrany dlatego, że nie jest tak naprawdę czarny i bardzo dobrze o tym wie. Podczas swej kampanii nie odwoływał się do retoryki zazwyczaj prezentowanej przez czarnych działaczy, przenikniętej chęcią wzięcia odwetu za doznane krzywdy oraz pełnej żądań zadośćuczynienia.

Jego dyskurs był dyskursem klasycznego kandydata demokratów. Równocześnie, mimo że nie jest tak na prawdę czarny, to jest co najmniej ciemnoskóry. To powoduje, że wspólnota afroamerykańska lepiej potrafi się z nim zidentyfikować niż z białym kandydatem. Mimo tego nie został wybrany na prezydenta dzięki głosom czarnych, tylko dzięki głosom białych, którzy postanowili po raz pierwszy w historii USA oddać swój głos na czarnoskórego kandydata.

[b]Bo chcieli udowodnić, że nie są rasistami?[/b]

Moim zdaniem nie to było główną motywacją wyborców. Tego typu analizy zostały dokonane głównie w Europie, przez ludzi, którzy nie byli świadkami tej kampanii wyborczej. W ostatnich sześciu miesiącach kwestia przynależności rasowej prawie całkowicie zniknęła z wypowiedzi. To, co my nazywamy rasą, w USA jest problemem kulturowym, a nie kwestią związaną deterministycznie z kolorem skóry. Konflikty istniejące między czarnymi a białymi obywatelami USA nie wywodzą się z tego, że Afroamerykanie mają inny kolor skóry, tylko z różnych zachowań społecznych i kulturowych wspólnoty afroamerykańskiej. Kiedy ktoś taki jak sekretarz stanu Condoleezza Rice wykazuje zachowanie normalnego, zintegrowanego członka amerykańskiego społeczeństwa, kwestia rasy znika. Tak samo jest z Barackiem Obamą. Od dawna wszyscy przestali zwracać uwagę na to, że jest czarny, prócz może znikomej grupy ludzi stanowiącej może pięć procent wyborców. Gdybyśmy dokonali dokładnej analizy socjologicznej wyniku tych wyborów prezydenckich, to stwierdzilibyśmy, że głównie klasa robotnicza, czyli w większości biali chrześcijanie, głosowali na Obamę.

[b]Afroamerykanie pokładają jednak wielką nadzieję w nowym prezydencie. Liczą na to, że odmieni ich los. Wierzą w cudowną zmianę Ameryki.[/b]

Jak na razie wszelkie obietnice zmian, to zwykły marketing polityczny. Jeśli ludzie będą oczekiwali zbyt wiele, to na pewno się rozczarują. Jeśli czarni liczą na to, że Obama da każdemu z nich dom i samochód, to są w błędzie. Stany Zjednoczone to demokratyczne i w wysokiej mierze zdecentralizowane państwo. Prezydent jest tam jednym politycznym aktorem pośród wielu. Od społecznych zmian jest Sąd Najwyższy. W przeszłości to decyzje Sądu nie raz zmieniały kurs historii. To on doprowadził między innymi do zniesienia segregacji rasowej. Nie można więc zbyt wiele od Obamy oczekiwać. Zresztą jak na razie Obama nie ma żadnego programu politycznego. Podobnie jak Bill Clinton i Franklin D. Roosevelt został wybrany na prezydenta wyłącznie na podstawie tego, że ludzie mieli dosyć republikanów.

[b]Nie wyklucza to, że przedstawi w następnych tygodniach starannie opracowany program reform...[/b]

To mało prawdopodobne. Obama to typowy prezydent menedżer. Daleko mu do takich polityków jak Ronald Reagan czy George W. Bush. Nie jest ideologiem, chce dobrze zarządzać państwem, to wszystko. Zbierze wokół siebie lepszą czy gorszą ekipę i będzie spełniał swe obowiązki. Może przeprowadzi reformy, a może nie. Jedno jest pewne, jak na razie postępuje niesłychanie ostrożnie. Stara się nie kwestionować fundamentów Ameryki ani w polityce zagranicznej, ani w polityce wewnętrznej.

[b]Co zachwyca europejskie elity polityczne, to zapowiedź zmiany strategii w polityce zagranicznej USA. Obama chce ściślej współpracować ze swoimi europejskimi partnerami, jest gotów do rozmów nawet z Iranem. Czy to rzeczywiście koniec amerykańskiego unilateralizmu? [/b]

No cóż. Możliwe, że dojdzie do pewnych zmian w polityce zagranicznej. Jednak będą one bardzo ograniczone. Wydaje mi się, że Obama – podobnie jak wszyscy inni amerykańscy prezydenci – nie zaakceptuje decyzji politycznych pochodzących z zewnątrz, takich jak protokół z Kyoto o ograniczeniu emisji gazów cieplarnianych. Obama jak na razie powiedział, że jest gotów dyskutować ze wszystkimi oraz że jest gotów wszystkich wysłuchać. Jednak wiadomo, że amerykanie w ostatecznym rozrachunku nigdy nie zaakceptują, by na arenie międzynarodowej została podjęta decyzja przeciwko nim lub bez nich. Obama już zapowiedział zwiększenie kontyngentu w Afganistanie, kontynuację wojny z terroryzmem na granicy Afganistanu z Pakistanem, zagroził nawet władzom w Pakistanie atakiem, jeśli nie podejmą bardziej stanowczych działań przeciwko talibom. Nie widzę tu więc wielkiej zmiany wobec polityki prowadzonej przez jego poprzednika. Myślę, że jego działania będą dyplomatycznie bardziej zręczne, ale nie powinniśmy się spodziewać radykalnej zmiany kursu. Obama pozostaje w tradycji „wyjątkowego statusu Ameryki”, czyli uważa, że USA to nie kraj jak każdy inny, tylko kraj wyjątkowy. W czasie swojego zwycięskiego przemówienia w Chicago powiedział wręcz, że amerykańska konstytucja została napisana dla całego świata. Jest więc mało prawdopodobne, że będzie się jako prezydent podporządkowywał swoim partnerom, szczególnie europejskim.

[b]Mimo tego Unia Europejska liczy na to, że Obama jako pierwszy prezydent USA będzie ją traktował jak mocarstwo, którym chciałaby być... [/b]

Trzeba odróżnić słowa od czynów. Obama wiele mówi, co rzeczywiście potem zrobi, nie wiadomo. Współpraca z Europą nie jest jego priorytetem. Dla niego takie kraje, jak Rosja, Indie czy Chiny są o wiele ważniejszymi partnerami niż Unia. Na pewno jest lepszym dyplomatą niż George Bush. Jednak kto się spodziewa wielkich zmian, rozczaruje się. Europa zresztą nie powinna mu aż tak ufać. Obama jest zwolennikiem protekcjonizmu. Podczas swej kampanii wprawdzie niewiele mówił o ekonomii, ale wielokrotnie powtarzał, że jest gotów chronić amerykański przemysł przed towarami pochodzącymi z zewnątrz. Jeśli sytuacja gospodarcza w Stanach Zjednoczonych się pogorszy, co jest całkiem prawdopodobne, możemy się spodziewać, że Amerykanie zaczną chronić swe rynki. To byłoby tragiczne dla Europy.

[b]To znaczy, że Obama będzie kontynuował politykę swego poprzednika?[/b]

Dokładnie. Obama nie jest prezydentem, który zmieni naturę Ameryki. Zmieni się otoczka, a nie to, co jest w środku. Ku rozczarowania Europejczyków, szczególnie zwolenników lewicy, Ameryka nie stanie się pacyfistyczna, nie skręci w lewo i nie podda się dyktandzie struktur międzynarodowych. To wszystko są złudzenia. W Europie ludzie myślą, że jest pacyfistą, bo się sprzeciwia wojnie w Iraku. A on po prostu uważa, że amerykańscy żołnierze powinni walczyć w Afganistanie, a nie w Iraku. Co chwilę podkreśla dokonania amerykańskiej armii. Europejska lewica przerzuca w tej chwili na Amerykę swoje nadzieje. Obama stał się symbolem zwycięstwa lewicy. To absurdalne. Za rok wszyscy będą się na niego skarżyć, tak jak na Busha.

[b]Wygląda jednak na to, że nie tylko zachodnia Europa liczy na nowy „soft power” Ameryki. Prezydent Rosji Dmitrij Miedwiediew ogłosił w środę rozmieszczenie rakiet balistycznych w obwodzie kaliningradzkim. Czyżby wraz z wyborem Obamy na prezydenta Rosja przestała się liczyć z Ameryką? [/b]

Obama jak na razie nie jest jeszcze prezydentem USA. Władze w Moskwie więc nieco się pospieszyły. To było jednak coś w rodzaju testu. Podczas kampanii wyborczej wiceprezydent Joe Biden zapowiedział, że jeśli Obama zostanie prezydentem, zostanie natychmiast poddany różnego rodzaju testom na siłę. Miedwiediew chciał więc sprawdzić Obamę. Ten nie zareagował. Jaką pozycję przyjmie wobec Rosji w przyszłości, też nie wiadomo. Nigdy nie wypowiadał się szczegółowo na ten temat. Mam wrażenie, że on tak naprawdę nie wie, jak ma się zachować. Na początku mówił, że będzie rozmawiał ze wszystkimi, między innymi z prezydentem Iranu. Potem, jak mu ktoś wytłumaczył, że to raczej nie daje efektów, zmienił zdanie. Teraz chce rozmawiać z Ahmadineżadem dopiero po osiągnięciu minimalnego porozumienia w ważnych kwestiach. Jak na razie także nie wiemy, kto zostanie jego ministrem spraw zagranicznych ani jego doradcą ds. bezpieczeństwa. Ale jestem gotów się założyć, że właśnie dlatego, że jest uważany za miękkiego prezydenta, okaże się prezydentem wyjątkowo twardym.

[b]Albo wyjątkowo złym...[/b]

Niektórzy się tego obawiają. Obama przypomina im Jimmy’ego Cartera. On też wszystkich słuchał, tylko że nie był w stanie podjąć żadnej decyzji. Ja myślę jednak, że przez pierwsze dwa lata kadencji jakoś sobie poradzi. Jak już mówiłem, to dobry menedżer. Potem jednak może być gorzej. To zależy od kryzysu finansowego i związanej z nim sytuacji gospodarczej w USA. Jeśli w ciągu tych dwóch lat nie znajdzie rozwiązania dla kryzysu, straci poparcie wyborców. Wiemy niestety z doświadczenia historycznego, że gdy prezydent USA usiłuje ratować kraj z kryzysu, to na ogół tylko pogarsza sytuację. Dwie pozostałe recesje w USA miały miejsce w 1930 i 1973 roku. W pierwszym przypadku prezydentem był Roosevelt, w drugim Nixon. W obu przypadkach ich interwencja pogłębiła kryzys. W 1930 z kryzysu zrobiła się długotrwała recesja z powodu idiotycznych manewrów Roosevelta, jak zamknięcie granic, zamrożenie płac itd. Kryzys w 1973 roku też zamienił się w głęboką recesję, bo Nixon zaczął drukować pieniądze, kreując inflację. Możemy mieć więc tylko nadzieję, że Obama tego nie zrobi. Ale na finansach zna się on jeszcze mniej niż na polityce międzynarodowej.

[b]Obama różni się od Busha jednak chociażby tym, że jest zwolennikiem dostępu do aborcji, legalizacji małżeństw homoseksualnych i badań nad komórkami macierzystymi... [/b]

W każdym razie tak mówi. Partia demokratyczna jest skupiskiem różnorodnych ludzi, o bardzo różnych poglądach. Zadaniem Obamy będzie podtrzymanie tej skomplikowanej koalicji. Będzie musiał podejmować działania, które nie wywołają sporów wewnątrz jego własnej partii. Mówienie o legalizacja związków homoseksualnych to w jego wykonaniu czysty populizm. Sam ma raczej konserwatywne poglądy w tej dziedzinie. On jest bardzo religijny, podobnie jak jego rodzina. Wątpię, by osobiście był zwolennikiem aborcji. Po prostu jest to cena, którą musi zapłacić za poparcie lewicowej części demokratów. Co jest pocieszające, to to, że ustawodawstwo w sprawie aborcji czy związków homoseksualnych zależy od władz stanowych oraz Sądu Najwyższego, a nie prezydenta. Myślę więc, że Obama będzie się starał w przyszłości omijać ten temat. Jest oczywiście możliwe, że nominuje skrajnie lewicowego sędziego do Sądu Najwyższego, by doprowadzić do liberalizacji prawa w tej dziedzinie. To są jednak tylko spekulacje. Moim zdaniem są to dla niego zbyt kontrowersyjne tematy, które mogą mu przysporzyć wielu wrogów. On jest na to zbyt ostrożny. Między innymi dlatego nie wypowiada się przeciwko karze śmierci. On dobrze wie, że jest prezydentem wszystkich Amerykanów, nie tylko czarnych liberałów, ale również białych konserwatystów.

[ramka]Guy Sorman jest francuskim filozofem i publicystą o poglądach liberalnych, stale współpracuje m.in z "Le Figaro" i "Wall Street Journal". Jego zainteresowania obejmują przemiany cywilizacyjne oraz rozwój demokracji poza obszarem Zachodu. Po polsku ukazały się jego książki: "Made in USA", "Amerykańska rewolucja konserwatywna", "Rok koguta. O Chinach, rewolucji i demokracji", "Dzieci Rifa'y. Muzułmanie i nowoczesność". Mieszka w Nowym Jorku. [/ramka]

[b]Wybór Baracka Obamy na prezydenta USA pana zaskoczył?[/b]

Mało kto w Stanach Zjednoczonych miał co do tego jakiekolwiek wątpliwości. Od chwili, gdy Obama w prawyborach zwyciężył z Hillary Clinton było wiadomo, że nadeszła kolej demokratów. Można więc powiedzieć, że to niespodzianka, do której Amerykanie od roku byli przygotowani. Amerykańskie media już kilka miesięcy temu zaczęły portretować Obamę jako wielkiego przywódcę, człowieka o pokroju prezydenta. Spekulowano na temat tego, co zrobi i czego nie zrobi, gdy zasiądzie w Białym Domu.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy