Na pożegnanie Ireny Kwiatkowskiej

Czy na pewno? Wyczytałem taką sentencję w związku z odejściem naszej ukochanej Ireny.

Publikacja: 12.03.2011 00:01

Wydaje się, że autorzy wspomnień mieli na myśli uwiecznienie aktora na taśmie filmowej, wideo, DVD czy fotografii. Ale aktor, tak jak teatr, odchodzi z zapadnięciem kurtyny. I tylko ci najwięksi mają przywilej trwania w pamięci dzięki jednej roli, kwestii, gestowi czy sylwetce. Bo siłą teatru jest jego ulotność, po aktorze zostaje świadectwo tych, którzy go widzieli któregoś wieczoru i został im – żywy – w pamięci.

A więc nieśmiertelni są tylko najwięksi i tylko jeżeli ich widziałeś na scenie w twórczym akcie, a nie w kopiach 17. dubla.

Ktoś, kto widział Kwiatkowską w jakimkolwiek tekście Gałczyńskiego – wie, na czym polegała wielkość jej dowcipu, jej inteligencji, dzięki której potrafiła odsłonić w każdym wersie czwarte, surrealistyczne dno.

Jest to rodzaj jakiegoś pomazania, dar talentu, indywidualność, o której nie sposób zapomnieć. I tych „niezapomnianych" weryfikuje czas. Dlaczego na przykład w latach 60. było trzech wielkich: Łomnicki, Holoubek i Świderski, a dziś niepostrzeżenie zostało w pamięci dwóch. Może się okazać, że za dziesięć lat zostanie jeden. Dlaczego było tylu znakomitych w czasach, gdy przymiotnik „wielki" był zastrzeżony dla mistrzów, a nie tak jak teraz, kiedy każdy – nawet epizodysta z serialu – może stać się „wielki", choćby w Internecie... Dlaczego tych mistrzów nikt nie wspomina? Gdzie są Pawlik, Hańcza, Fijewski i inne znakomitości II połowy XX wieku? Przecież na wieczorne spotkania z ich udziałem przychodziły tłumy. Zabrakło czegoś metafizycznego – tego dotknięcia palca z Kaplicy Sykstyńskiej.

Tego boskiego daru nie brakło Irenie. Każdym wejściem na scenę wprowadzała nas w swój świat, pełen inteligencji i dowcipu, z którego człowiek budził się potem jak z pięknego snu.

I jeszcze jedno – to wszystko nie wystarczy. Trzeba kochać tych, którzy dziś wieczorem przyszli cię obejrzeć. Odwzajemnią ci tę miłość.

A wtedy będziesz miał szansę zostać zapamiętanym. Jak w „Pieśni X" pisał ulubiony poeta Ireny:

Jesteśmy w pół drogi. Droga


pędzi z nami bez wytchnienia.


Chciałbym i mój ślad na drogach


ocalić od zapomnienia.

I to zostanie po niej, nie ławeczka w Skolimowie, tylko miłość widzów. Jej zapamiętany uśmiech. Jej puenty, jak strzał z pistoletu, jej szelmowska mina, z którą czeka na nieuchronne brawo. I brawo nadchodzi, jak burza. I wstajemy, żeby podziękować, wyrazić szacunek. I powoli brawo przechodzi w standing ovation. Widownia wstaje, oddając jej hołd.

Wydaje się, że autorzy wspomnień mieli na myśli uwiecznienie aktora na taśmie filmowej, wideo, DVD czy fotografii. Ale aktor, tak jak teatr, odchodzi z zapadnięciem kurtyny. I tylko ci najwięksi mają przywilej trwania w pamięci dzięki jednej roli, kwestii, gestowi czy sylwetce. Bo siłą teatru jest jego ulotność, po aktorze zostaje świadectwo tych, którzy go widzieli któregoś wieczoru i został im – żywy – w pamięci.

A więc nieśmiertelni są tylko najwięksi i tylko jeżeli ich widziałeś na scenie w twórczym akcie, a nie w kopiach 17. dubla.

Plus Minus
„Cannes. Religia kina”: Kino jak miłość życia
Plus Minus
„5 grudniów”: Długie pożegnanie
Plus Minus
„BrainBox Pocket: Kosmos”: Pamięć szpiega pod presją czasu
Plus Minus
„Moralna AI”: Sztuczna odpowiedzialność
Materiał Promocyjny
Tech trendy to zmiana rynku pracy
Plus Minus
„The Electric State”: Jak przepalić 320 milionów