Przepraszam ONR

O Obozie Narodowo-Radykalnym głośno zrobiło się w okolicach 11 listopada, za sprawą z jednej strony redaktora Blumsztajna z „Gazety Wyborczej", „Krytyki Politycznej" i różnych drobniejszych lewackich grupek, a z drugiej – organizacji, która jeszcze za mojej pamięci nosiła nazwę Narodowe Odrodzenie Polski.

Publikacja: 26.03.2011 00:01

Nosiła, ale w pewnym momencie doszła do wniosku, że taka nazwa nic nikomu nie mówi, i sięgnęła po historyczny szyld, popularyzowany latami przez licznych tytanów debaty publicznej, na czele z propagandystami PRL i Czesławem Miłoszem.

Oczywiście ONR spopularyzowany został jako symbol zła. Skromną liczebnie organizację (w całym kraju raptem parę tysięcy, cóż to w porównaniu z takim na przykład żydowskim Betarem, równie urzeczonym wzorcami faszyzmu, a dziesięciokrotnie liczniejszym) wykreowano na jakąś złowrogą potęgę, na „polskich faszystów", cynicznie przy tym i nikczemnie utożsamiając propagandowo włoski faszyzm z nazizmem, a więc i polskich endeków z hitlerowcami. Groźne, ciemne widmo ONR miało usprawiedliwiać wszystko – i „wypaczenia" stalinizmu, i kolaborację lewicujących elit z sowieckim okupantem, wedle formuły Marii Dąbrowskiej „wszystko lepsze od tego endeckiego ciemnogrodu".

A kiedy już intelektualne salony nabrały odwagi i chęci, żeby się zacząć na KC PZPR trochę dąsać, i ten dąs skorzystał z formuły podsuniętej z kolei przez wspomnianego już Miłosza, wyrzucając PZPR właśnie rzekome dziedzictwo ONR. Że, znowu, komunizm czysty Marksa, Lenina i Trockiego rzecz wspaniała, a całe zło w tym odchyleniu moczarowsko-przetakiewiczowskim...

Sam nie mam wobec historycznego ONR (współczesna organizacja o takiej nazwie to inny zupełnie temat) czystego sumienia, bo też tej czarnej legendzie uległem, pisząc w którejś z książek o „głupich pałkarzach". Otóż pałkarzami ONR-owcy faktycznie bywali, ale za „głupich" muszę przeprosić.

Sprawiło to dwóch historyków, których pracę, skoro już wywarła na mnie taki wpływ, pragnę tu państwa uwadze polecić. Jest to książka „Życie i śmierć dla Narodu – antologia myśli narodowo-radykalnej z lat 30. XX wieku". Tytuł przyciężki, ale prace historyczne takie właśnie tytuły zwykle mają, a polecany tu tom Arkadiusza Mellera i Patryka Tomaszewskiego nie jest opracowaniem popularnym, tylko dokładnie tym właśnie, co tytuł określa. Obaj historycy zebrali pieczołowicie najbardziej charakterystyczne wystąpienia polityków, ideologów oraz publicystów związanych z ruchem radykalno-narodowym, uporządkowali je i – co u historyków szczególnie cenne i rzadkie – powstrzymali się od komentarza, poprzestając na rzeczowym, przede wszystkim faktograficznym wprowadzeniu.

Tym samym każdy – no, może każdy, kto dysponuje podstawową wiedzą historyczną, wymaganą na egzaminie dojrzałości – sam może sobie wyrobić zdanie o tej części endeckiej tradycji. Autorzy wyboru niczego nie retuszują, nie upiększają. Inna sprawa, że, jak pokazują doświadczenia innych historyków, sam fakt, iż nie uprawiają też metody ilustrowania jedynie słusznych tez historyczną wycinanką, może wystarczyć do rozpętania przeciw nim nagonki.

W polskiej, że tak to ujmę, „oficjalnej" historiografii obowiązuje wszak zasada, że „bardziej od faktów liczy się komentarz" i czytelnikowi nie można pozostawiać tak odpowiedzialnej kwestii, jak wyciąganie wniosków, bo jeszcze wyciągnie nie takie, jak powinien.

Może wstyd pisać rzeczy oczywiste, ale trudno, w zatęchłej atmosferze naszego życia publicznego trzeba. Otóż: książka Mellera i Tomaszewskiego nie jest żadną apologią ruchów narodowo-radykalnych. Jest po prostu uczciwym portretem pewnej skrajnej, ale spójnej filozofii. Widzimy na tym portrecie tę część endeckiej tradycji, która, podtrzymuję wielokrotnie wyrażane zdanie, najmniej zasługuje na kontynuację. Ale zasługuje na oddanie sprawiedliwości; jeśli ktoś chce dokonywać uogólnień, powinien ją przeczytać. Najlepiej porównując teksty zebrane w tej książce z tym, co w tym samym czasie rodziło się w innych środowiskach intelektualnych i co mówili, zwłaszcza o Żydach i Mussolinim, zachodni politycy i intelektualiści, których wielkości nikt dzisiaj nie kwestionuje.

Nosiła, ale w pewnym momencie doszła do wniosku, że taka nazwa nic nikomu nie mówi, i sięgnęła po historyczny szyld, popularyzowany latami przez licznych tytanów debaty publicznej, na czele z propagandystami PRL i Czesławem Miłoszem.

Oczywiście ONR spopularyzowany został jako symbol zła. Skromną liczebnie organizację (w całym kraju raptem parę tysięcy, cóż to w porównaniu z takim na przykład żydowskim Betarem, równie urzeczonym wzorcami faszyzmu, a dziesięciokrotnie liczniejszym) wykreowano na jakąś złowrogą potęgę, na „polskich faszystów", cynicznie przy tym i nikczemnie utożsamiając propagandowo włoski faszyzm z nazizmem, a więc i polskich endeków z hitlerowcami. Groźne, ciemne widmo ONR miało usprawiedliwiać wszystko – i „wypaczenia" stalinizmu, i kolaborację lewicujących elit z sowieckim okupantem, wedle formuły Marii Dąbrowskiej „wszystko lepsze od tego endeckiego ciemnogrodu".

Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Artur Urbanowicz: Eksperyment się nie udał