Dziewczynka, której wielkie oczy i wykrzywione w dół usta są niemym wyrazem bólu i nieszczęścia. W niewielkiej odległości za nią okazały pomnik – mauzoleum ofiar wielkiego głodu z lat trzydziestych. To tam wędrują wszystkie oficjalne delegacje, tam składają kwiaty i wieńce, wielcy i mali tego świata wygłaszają mowy. Ale wszyscy, chcąc czy nie, muszą przejść obok dziewczynki.
Nie sposób nie spojrzeć jej w twarz. Nie sposób nie poczuć wstydu, czy jest się Rosjaninem, Polakiem, czy kimś zupełnie jeszcze innym. To wstyd za nas samych, za ludzkość, która potrafi być tak zaprzysięgłym wrogiem zwykłego człowieczeństwa.
Czym był wielki głód? Historycy świetnie go opisali w liczbach, a sędziowie nawet osądzili. O ile jednak łatwo oswoić się ze statystyką, o tyle szalenie trudno poczuć, zrozumieć, czym jest, czym może być śmierć głodowa. Wyobraźnia nie pomoże. Ani literatura, bo nawet jeśli o głodzie piszą tacy znawcy jak Herling-Grudziński czy Szałamow, trudno się kłócić z faktem, że oni akurat przeżyli. Owszem, byli blisko śmierci głodowej, mogli ją studiować w detalach, ale czym innym jest obserwować powolne konanie człowieka o wyschniętym żołądku, a czym innym doświadczyć tego osobiście.
Paradoksalnie najbardziej przerażające są zdjęcia. Wykonano ich dostatecznie dużo, by przekazać wizję tej przerażającej zbrodni następnym pokoleniom. Wyschnięte ludzkie zwłoki leżące bezwładnie na ulicach. Porzucone pod płotami, na schodach. Zwłoki jakby z papieru, tektury, bez zwykłej ludzkiej wagi, ubrane w łachmany. Gromady ściśniętych dzieci o wyłupiastych oczach, z cienką jak pergamin skórą opinającą drobne, wystające kosteczki. Wydęte brzuszki przy cienkich jak suche patyki kończynach. Zapadłe twarze. Kobiety kołyszące na kolanach niemowlęta lekkie jak lalki; choć martwe, wczepione niekiedy jeszcze ustami w wyschnięte piersi matek. Góry zwłok wywożone wozami z wiosek i miasteczek. Martwe rodziny leżące pokotem przy opustoszałych domostwach. Cień śmierci o ciemnym spojrzeniu wszędzie wokół.
Dzieło bolszewickiego bestialstwa i zwyrodnienia. Właśnie to przemawia ze zdjęć. Tysięcy zdjęć. Swoją drogą musi zastanawiać, kto fotografował te wyschnięte do szkieletów, żywe jeszcze dzieci? Kto fotografował te porzucone w rowach jak szczapy ludzkie zwłoki? W jakim celu? Ile było w tym sadyzmu, ile przestrachu, ile odczłowieczenia? Po co to wszystko? Dla kogo? Nie wiem, czy winniśmy dziękować fotografom, którzy zarejestrowali i przenieśli te obrazy do przeszłości. Może byli to fotografowie służbowi, którzy chwilę później szli na wódkę ze sprawcami? Trudno powiedzieć.