Reklama
Rozwiń

Trzęśli amerykańską polityką, potem ruch MAGA zepchnął ich w cień. Wracają

Wydawało się, że wraz z chaotycznym wycofaniem się amerykańskich wojsk z Afganistanu w 2021 r., neokonserwatyzm jako siła napędowa polityki zagranicznej USA – widzący Stany w roli światowego policjanta i stróża demokracji – poniósł klęskę. Aż nagle pomocną dłoń wyciągnął do niego ktoś, po kim najmniej by się tego spodziewano.

Publikacja: 04.07.2025 09:40

Gdy armia USA w chaosie opuszczała Afganistan, wydawało się, że neokonserwatyści tracą wpływ na amer

Gdy armia USA w chaosie opuszczała Afganistan, wydawało się, że neokonserwatyści tracą wpływ na amerykańską politykę zagraniczną. Na zdjęciu ewakuacja żołnierzy 82. dywizji powietrzno-desantowej, lotnisko w Kabulu, 30 września 2021 r.

Foto: Master Sgt. Alexander Burnett/US ARMY/AFP

Musisz iść na wojnę z prezydentem, którego masz. Jeśli naprawdę uważasz, że Iran nie może zdobyć broni atomowej, to w końcu mamy szansę, aby dokończyć robotę” – przyznał niedawno na łamach „The New York Times” Bill Kristol, jeden z ojców założycieli współczesnego neokonserwatyzmu. Zaraz dodał: „W ostatnich latach nie wspierałem działań Benjamina Netanjahu. Ale wspieram izraelski atak na irański program nuklearny. Nie byłem i nie zamierzam być zwolennikiem Donalda Trumpa. Ale życzę prezydentowi i jego administracji sukcesów w tym kryzysie”.

Czyżby te słowa oznaczały zbliżenie między neokonserwatystami a ruchem MAGA, na czele którego stoi Trump? Pewnie do tego długa droga, ale fakt, że obecny prezydent zaangażował się w konflikt na Bliskim Wschodzie – mimo wielokrotnych zapewnień o niechęci do zagranicznych interwencji – dowodzi, że także jego administracja nie porzuciła ostatecznie planów „zmiany reżimu” w Iranie i pozostałych państwach regionu.

Zabawne, że jeszcze w maju amerykańskie media pisały o ostatecznym zmierzchu neokonserwatyzmu. Nie kto inny jak sam Donald Trump podczas swojej wizyty w państwach Zatoki Perskiej skrytykował swoich poprzedników, którzy jego zdaniem „uznawali za naszą powinność przyglądanie się duszom zagranicznych przywódców i wykorzystywanie amerykańskiej polityki do zadośćuczynienia za ich grzechy”. Tymczasem, jak podkreślał prezydent, „narodziny współczesnego Bliskiego Wschodu to nie efekt działania »budowniczych narodów« (nation-builders), neokonserwatystów czy liberałów nieszukających zysków (non-profit liberals), ale samych narodów zamieszkujących ten region”.

„Ostatecznie, tak zwani budowniczowie narodów, więcej zniszczyli niż zbudowali” – podsumowywał Trump. „Interwencjoniści angażowali swoje wysiłki w złożone społeczeństwa, których tak naprawdę nie rozumieli”.

Słowa te szybko poszły w niepamięć, a uwaga światowych mediów skupiła się przede wszystkim na boeingu 747 ofiarowanym Trumpowi przez Katar. Jednak uważni obserwatorzy odebrali przemówienie prezydenta jako symboliczne zerwanie z neokonserwatyzmem, który przez ponad dwie dekady wyznaczał ramy amerykańskiej polityki zagranicznej. Wydawało się, że rozpoczyna się nowy etap w relacjach Waszyngtonu z Bliskim Wschodem, oparty nie na ideologicznych przesłankach, lecz na współpracy handlowej. Potwierdzeniem nowego otwarcia miał być kontrakt na dostawę ponad 200 boeingów dla Qatar Airways czy zniesienie amerykańskich sankcji wobec odradzającej się Syrii . Tę ostatnią decyzję Trump podjął przy głośnym sprzeciwie Izraela.

Czytaj więcej

Konflikt Izrael-Iran jako wstęp do wojny globalnej. To groźna myśl

Czym jest amerykański neokonserwatyzm? Po 11 września neokonserwatyści mieli monopol w polityce zagranicznej USA 

Izolacjoniści spod znaku MAGA i tradycyjni konserwatyści przyjęli ten przewrót w polityce zagranicznej USA z głębokim uznaniem. Na łamach „The American Conservative” Peter Van Buren podsumowywał wizytę Trumpa na Bliskim Wschodzie: „Jest wiele do omówienia i wiele trudnych kroków przed nami, ale początek to początek. Trump jasno dał do zrozumienia, że ​​cele wspierania praw człowieka, budowania narodów i promowania demokracji zostały zastąpione pragmatycznym naciskiem na dobrobyt i stabilność regionalną”.

Wyglądało na to, że po miesiącach niepewności i oczekiwań, które upłynęły od zaprzysiężenia, Donald Trump w końcu wyjawił swój pomysł na politykę zagraniczną. To, że zrobił to we własnym stylu – nie w Białym Domu czy Kongresie, ale podczas spotkania z bliskowschodnimi satrapami – nie miało znaczenia. Jak pisał „The New York Times”, działania prezydenta odzwierciedlały „szerszą marginalizację neokonserwatystów w Partii Republikańskiej po katastrofie w Iraku i wzroście znaczenia ruchu America First”.

Neokonserwatyzm czerpie zarówno z konserwatyzmu, jak i liberalizmu. Wielu czołowych przedstawicieli tego ruchu, jak Irving Kristol czy Norman Podhoretz, wywodziło się właśnie z tej drugiej gałęzi amerykańskiej polityki (a nawet z trockistowskiej lewicy), stąd często spotykali się z niechęcią i dystansem ze strony tradycyjnych konserwatystów skupionych w Partii Republikańskiej. Jednak dla wielu głoszone przez neokonserwatystów hasła praw człowieka, kapitalizmu i demokracji jawiły się jako kolejne wcielenie „amerykańskiego przeznaczenia” polegającego na niesieniu światła wolności całemu światu.

Apogeum wpływów w Waszyngtonie neokonserwatyści zdobyli na początku XXI w. Kiedy w 2001 r., po dwóch kadencjach Billa Clintona, niespodziewanie rządy objął George W. Bush, mało kto wątpił, że sznurkami w dyplomacji pociągać będzie wiceprezydent Dick Cheney, który pierwsze polityczne szlify zdobywał już za prezydentury Richarda Nixona. Swoją władzę umocnił jeszcze bardziej po zamachach z 11 września 2001 r. To właśnie wówczas neokonserwatyści nie tylko doszli do głosu, ale zaczęli mieć monopol w polityce zagranicznej. Zasilili bowiem zarówno kluczowe stanowiska w departamentach, jak i niższe szczeble rządowej biurokracji. Donald Rumsfeld, Condoleezza Rice, Paul Wolfowitz, John Bolton – to tylko niektórzy z ówczesnych jastrzębi, jak zwykło się określać zwolenników zbrojnych interwencji. Nic dziwnego, że prawicowy publicysta Max Boot pół żartem, pół serio, pisał o „porwaniu administracji Busha” przez neokonserwatystów.

Dopiero porażki militarne i polityczne w Iraku, a następnie w Afganistanie, rozpoczęły powolne odchodzenie Stanów Zjednoczonych od roli światowego policjanta i stróża demokracji. Jak wskazują badania zrealizowane w ramach projektu Costs of War przez Brown University, amerykańskie zaangażowanie na Bliskim Wschodzie pochłonęło życie 940 tys. osób w Iraku, Afganistanie, Pakistanie, Syrii i Jemenie. Kolejne 3,6 mln ludzi zmarło z powodu głodu i załamania systemu zdrowia wywołanego konfliktami po 11 września 2001 r. Ponad dziesięć razy tyle zostało zmuszonych do opuszczenia swoich domostw.

Koszty dla USA były równie wysokie. Zginęło ok. 7 tys. żołnierzy, a z amerykańskiego budżetu wyparowało 8 mld dolarów. Dwie dekady po wojnie z terrorem, jak neokonserwatyści nazywali inwazję na Afganistan i Irak, w tym pierwszym ponownie rządzą talibowie, o drugim zaś można powiedzieć wszystko, ale nie to, że jest stabilnym państwem.

Nic dziwnego, że od neokonserwatyzmu odżegnywali się i Barack Obama, i Joe Biden. Obiecywali, że nie wyślą „synów i córki Ameryki” na wojny, „które nigdy się nie kończyły, a w rezultacie jedynie napędzały ekstremizmy”. Mimo to obaj podkreślali rolę USA jako gwaranta pokoju stojącego na straży demokracji liberalnej na całym świecie. Nikt się nie zdziwił, gdy tuż po agresji Rosji na Ukrainę na początku 2022 r., Biden pospieszył Kijowowi na pomoc. „Wszyscy jesteśmy teraz neokonserwatystami”, pisał Noah Rothman, wpływowy pisarz i publicysta, wzywając USA do udzielenia Ukrainie wszelkiego wsparcia, aby ta „dołączyła do wolnych i niepodległych państw”.

Czytaj więcej

USA i Trumpowi wyrósł potężny rywal. Obawa przed „czymś gwałtownym i groźnym”

Co decyzja Donalda Trumpa o ataku na Iran zmienia w polityce USA? MAGA reaguje wstrzemięźliwie, neokonserwatyści zachwyceni 

W powyższym zestawieniu brakuje Donalda Trumpa. Kiedy w 2016 r. stanął do wyścigu o prezydenturę, drogi neokonserwatystów z Partią Republikańską zaczęły się rozjeżdżać. Jeszcze w czasie kampanii wyborczej neokonserwatywny establishment ostrzegał przed deklarowanym izolacjonizmem Trumpa, a jego samego – słowami politologa Eliota A. Cohena – uznawał za „symptom moralnej zgnilizny Ameryki”. W marcu 2016 r. opublikowano list ostrzegający przed głosowaniem na Donalda Trumpa podpisany przez ponad 100 republikańskich ekspertów od polityki zagranicznej i bezpieczeństwa, w większości związanych z ruchem neokonserwatywnym.

Jak wiadomo, w 2016 r. Trump wygrał, co oznaczało całkowitą zmianę w priorytetach zagranicznych USA. Departament Stanu najpierw trafił w ręce Rexa Tillersona, a następnie Mike’a Pompeo – obu trudno było uznać za doświadczonych dyplomatów z własnym pomysłem na politykę zagraniczną. Byli za to wierni hasłu „America First”, co oznaczało wycofanie się Stanów Zjednoczonych z krytycznych regionów. Mimo to także i w tej administracji znalazło się – przynajmniej przejściowo – miejsce dla neokonserwatystów. Prestiżową funkcję ambasadora USA przy ONZ otrzymała Nikki Haley, a doradcą do spraw bezpieczeństwa został John Bolton. Jednak i Haley, i Bolton szybko rozczarowali się Trumpem i odeszli z rządu.

Pierwsze pół roku drugiej kadencji Trumpa upłynęło pod znakiem wycofywania się USA z międzynarodowego zaangażowania. W dniu zaprzysiężenia, 20 stycznia 2025 r., prezydent wydał dyrektywę programową dla Departamentu Stanu, w której wskazywał, że „od tego dnia polityka zagraniczna Stanów Zjednoczonych będzie realizowała wyłącznie amerykańskie interesy i zawsze będzie stawiała Amerykę i Amerykanów na pierwszym miejscu”. Pozostawienie Ukrainy samej sobie, krytyka Unii Europejskiej i współpracy euroatlantyckiej, czy zapowiedzi porzucenia obrony wartości na rzecz relacji czysto handlowych stanowiły zaprzeczenie tego wszystkiego, co głosili neokonserwatyści.

Tak było do czasu. Atak rakietowy Izraela na Iran, rozpoczęty w nocy z 12 na 13 czerwca, zmienił dynamikę nie tylko na Bliskim Wschodzie, ale i w Stanach Zjednoczonych. Zaskakując – jak już zdążył nas do tego przyzwyczaić – wszystkich ekspertów, Donald Trump podjął decyzję o włączeniu się USA w ten konflikt i zbombardowaniu 21 czerwca irańskich instalacji nuklearnych. Co więcej, podczas konferencji prasowej zwołanej po zakończeniu misji, prezydent zagroził Teheranowi dalszymi działaniami militarnymi, jeśli ten nie porzuci planów budowy broni atomowej.

Niedługo po informacji o udziale amerykańskiego lotnictwa w bombardowaniu irańskich instalacji, „The Washington Post” pisał o tym wydarzeniu jako definiującym całą kadencję Trumpa. Jak przekonywano na łamach tego prestiżowego dziennika: „To, co wydarzy się później, będzie miało głębokie konsekwencje dla jego prezydentury. Jeśli Iran zostanie na tyle osłabiony, że nie będzie mógł sensownie odpowiedzieć odwetem, Trump zada cios długoletniemu przeciwnikowi, co przekaże Chinom, Rosji i innym globalnym rywalom wiadomość, że nie będzie się wahał użyć siły militarnej, gdy będzie to konieczne. Ale jeśli Iran nie zgodzi się na pokój na warunkach Trumpa, obietnica prezydenta, że ​​»pozostało wiele celów«, otworzyła drzwi do znacznie głębszego i potencjalnie dłuższego konfliktu. Taka perspektywa już teraz rozgniewała część członków jego elektoratu”.

O ile sam ruch MAGA pozostaje dość wstrzemięźliwy w ocenie decyzji Trumpa, o tyle neokonserwatyści wydają się być nią zachwyceni. „Prezydent Donald Trump postąpił słusznie wobec Ameryki, udzielając pomocy Izraelowi i atakując irańskie obiekty nuklearne” – pisał na łamach „The Washington Examiner” wspomniany już John Bolton. „Pokój i bezpieczeństwo na Bliskim Wschodzie są niemożliwe, dopóki w Teheranie rządzą ajatollahowie. Obalenie obecnego reżimu jest koniecznym, choć niewystarczającym, warunkiem osiągnięcia tego celu. Im szybciej, tym lepiej”.

Podobnie wyraził się Eliot A. Cohen związany z Departamentem Stanu w administracji George’a W. Busha. „Dlaczego niewłaściwi ludzie robią właściwe rzeczy?” – przywoływał na łamach „The Atlantic” pytanie, które swego czasu miał wypowiedzieć Henry Kissinger. „Trump miał rację, precyzyjnie i w sposób ograniczony użył siły, trzymając więcej w rezerwie. Izrael wykonał tutaj ciężką pracę, ale on wniósł istotny element. Miał również rację, grożąc znacznie gorszą karą, jeśli Iran spróbuje odpowiedzieć odwetem. (...) Żyjemy w niebezpiecznym świecie, który będzie stawał się coraz bardziej niebezpieczny – i rzeczywiście, pod innymi względami pogorszony przez politykę prezydenta. Ale Trump miał rację…”.

Czytaj więcej

Rosja nie może wygrać tej wojny. To najważniejsze

Czy Donald Trump wróci do interwencjonizmu?

Czy właśnie jesteśmy świadkami odrodzenia neokonserwatyzmu jako idei kierującej amerykańską polityką zagraniczną? Zapewne za wcześnie na jednoznaczną odpowiedź, ale pamiętajmy, że także George W. Bush zaczynał swoją kadencję, głosząc hasła odejścia od interwencjonizmu, by osiem lat później kończyć prezydenturę jako ten, który rozpętał dwie tragiczne w skutkach wojny w Afganistanie i Iraku.

Tym razem jednak to nie Ameryka została zaatakowana. Inne są także nastroje społeczne. W końcu inny jest prezydent. Donald Trump dał się poznać jako polityk nieprzewidywalny, humorzasty, zwłaszcza w polityce zagranicznej. Przez ostatnie sześć miesięcy wiele razy udowodnił, że traktuje dyplomację jako pochodną polityki krajowej, którą w całości podporządkował budowie własnej pozycji.

„Jest mało prawdopodobne, że to się dobrze skończy, a deklarowanie sukcesu misji jest niezwykle przedwczesne” – ostrzegł na łamach „The Nation” konserwatywny publicysta David Klion.

Krzysztof Wasilewski

Politolog i medioznawca, doktor habilitowany nauk społecznych, kierownik Katedry Studiów Regionalnych i Europejskich na Wydziale Humanistycznym Politechniki Koszalińskiej. 

Musisz iść na wojnę z prezydentem, którego masz. Jeśli naprawdę uważasz, że Iran nie może zdobyć broni atomowej, to w końcu mamy szansę, aby dokończyć robotę” – przyznał niedawno na łamach „The New York Times” Bill Kristol, jeden z ojców założycieli współczesnego neokonserwatyzmu. Zaraz dodał: „W ostatnich latach nie wspierałem działań Benjamina Netanjahu. Ale wspieram izraelski atak na irański program nuklearny. Nie byłem i nie zamierzam być zwolennikiem Donalda Trumpa. Ale życzę prezydentowi i jego administracji sukcesów w tym kryzysie”.

Pozostało jeszcze 96% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
„Brzydka siostra”: Uroda wykuta młotkiem
Plus Minus
„Super Boss Monster”: Kto wybudował te wszystkie lochy
Plus Minus
„W głowie zabójcy”: Po nitce do kłębka
Plus Minus
„Trinity. Historia bomby, która zmieniła losy świata”: Droga do bomby A
Plus Minus
Gość „Plusa Minusa” poleca. Marek Węcowski: Strzemiona Indiany Jonesa