Filmów o złej macosze, skromnej dziewczynie i zgubionym pantofelku było sporo. Zaczynając od disneyowskiej kreskówki z 1950 r. aż do bogatej wersji Kennetha Branagha sprzed dziesięciu lat z Cate Blanchett i Heleną Bonham Carter w obsadzie. Po drodze były musicale, m.in. „Kopciuszek. Roztańczona historia” (2008) z Seleną Gomez, a także inne wersje bajki, komedie romantyczne czy wykorzystujące kopciuszkowe motywy opowieści ze szkoły średniej.
34-letnia norweska debiutantka poszła innym tropem – zaproponowała pełną okrucieństwa bajkę, którą trudno polecić dzieciom. Opowiedziała nie o ślicznej, skromnej dziewczynie, która biegnąc za marzeniami, zgubiła pantofelek, tylko o jednej z jej przyszywanych sióstr. Matka Elviry nie nacieszyła się długo swoim drugim małżeństwem, bo mąż umarł nagle. Ze skąpstwa nawet go nie pochowała. Teraz ma na utrzymaniu dwie córki z pierwszego małżeństwa i pasierbicę. A do tego długi. Ratunek przyszedłby, gdyby bogaty książę zainteresował się którąś z córek. Atrakcyjna pasierbica, która zresztą zdążyła już stracić cnotę z koniuszym, to jednak osoba nie z najbliższej rodziny. Pada na Elvirę. Tylko że ona z kolei nie grzeszy urodą. Tak zaczyna się horror upiększania jej ciała. Na ekranie pojawiają się specjaliści – jak byśmy to dzisiaj nazwali – od chirurgii plastycznej, młotki do łamania nosa, kolejne krwawe i bolesne operacje, m.in. przyszywania rzęs do powiek. A wreszcie tasiemce połykane po to, żeby dziewczyna schudła. Potem peruka, makijaż i można iść na bal. A to jeszcze nic, bo dalej trzeba obejrzeć brutalne dopasowywanie stopy do pantofelka – jak w okrutnej wersji baśni u braci Grimm. To sekwencje tylko dla najbardziej odpornych.
Czytaj więcej
„Cannes. Religia kina” Tadeusza Sobolewskiego to książka o festiwalu, filmach, artystach, świecie.
Body horrory stały się ostatnio modne. Świadczą o tym nie tylko sukcesy Julii Ducournau (Złota Palma za „Titane” w 2021 r.) i Coralie Fargeat, której „Substancję” nagrodzono Złotym Globem i Oscarem. Ostatni rok przyniósł np. nowy film specjalisty od tego gatunku Davida Cronenberga „The Shroud” („Całun”), gdzie potentat branży pogrzebowej proponuje groby wyposażone w kamery, które pozwalają podglądać rozkładające się ciała bliskich. Tyle że najlepsze body horrory kryją w sobie bardzo współczesne przerażenie światem. Czasem też rozpaczliwe próby odnalezienia czegoś, co pozwoliłoby żyć. Historia uprawiającej seks z samochodami morderczyni Alexii z „Titane” zamienia się w opowieść o potrzebie miłości. Ale nie zawsze. Już „Substancja” pozostawia mniej nadziei. Starzejąca się gwiazda fitnessu decyduje się na terapię pozwalającą odnaleźć „nową, lepszą wersję siebie”. Widz patrzy na wypływające wnętrzności, krew, drgawki bohaterki.
Emilie Blichfeldt też poraża okrucieństwem w „Brzydkiej siostrze”. Z ekranu bije seksizm i uprzedmiotowienie. A w tle tej bajki, mimo kostiumu, pobrzmiewają echa współczesnego kultu młodości i piękna. Norweżce o to chodzi – sporo tu odniesień do rzeczywistości XXI w. Do świata, który zagubił się w pogoni za sztuczną urodą, normy ustalają specjaliści od reklamy, a fortunę zbijają kliniki chirurgii plastycznej. Do ludzi zatracających poczucie wartości, bez refleksji przyjmujących, że 10 cm więcej w pasie czy zmarszczka może ich zdegradować i zabrać marzenia.