Jeśli więc ktoś się spodziewa jadu, niech poczyta „Gazetę Wyborczą". To tam znalazłam się kiedyś na czarnej liście redaktora naczelnego w miłym towarzystwie, między Jackiem Kwiecińskim i Ryszardem Legutką. Lista była nawet dostojna, ale rzymskim zwyczajem redaktor dodał nam kilku złoczyńców.
Więc staram się być sympatyczna, a przy okazji trochę się też pochwalić swoimi znajomościami.
Adler Jankiel
Urodzony w Łodzi malarz. Przyjaźnił się z moim ojcem, narysował jego portret i podarował mu obraz olejny. Ojciec z kolei podarował mi te dwa dzieła. Przed wyjazdem z Polski w 1970 roku należało mieć zezwolenie kustosza Muzeum Narodowego nawet na wywiezienie obrazów jeleni na rykowisku. Kustosz długo przyglądał się obrazom, po czym powiedział: „Jankiel, Jankiel, z czymś mi się to kojarzy". „Może z Panem Tadeuszem?" – spytał uprzejmie mój brat. „No właśnie" – powiedział kustosz i postawił pieczątkę.
Berdzeniszwili Lewan
Przetłumaczył Arystofanesa z greki na gruziński. Jest najbardziej renesansowym i wszechstronnym człowiekiem, jakiego znam. Nie tylko wybitnym znawcą Dostojewskiego: zna wszystkie seriale amerykańskie. Był dysydentem i spędził trzy lata w Gułagu, był też dyrektorem Biblioteki Narodowej, teraz jest posłem do parlamentu. Jest wielkim smakoszem, co chyba uratowało mu życie. Był u mnie w Waszyngtonie w drodze z Tbilisi do Hawany, skuszony obietnicą, że przygotuję dla niego kaczkę wedle przepisu pani Anieli (patrz litera R) i słynny polski bigos, o którym tyle dobrego słyszał. Kiedy postawiłam przed nim te dania, powiedział, że nie ma apetytu, co mnie przeraziło na tyle, że zabrałam go na pogotowie, choć nie miał żadnych objawów. I okazało się, że słusznie, gdyż inne objawy pojawiły się kilka godzin później.
Chenoweth Eric
Zapukał w sierpniu 1980 roku do naszego mieszkania na Hillside Avenue i powiedział, że prowadzi organizację młodych socjaldemokratów i że od dziecka słyszał, że przyjdzie czas, kiedy robotnicy zbuntują się przeciwko władzy komunistycznej. Eric miał 18 lat, a jego partia SDUSA słynęła, jak by powiedział pewien redaktor na literę M, z „zoologicznego antykomunizmu". I tak się zaczęło. Polish Workers Task Force, Komitet Poparcia Solidarności (CSS), Instytut na rzecz Demokracji (IDEE), „Uncaptive Minds" i wiele innych inicjatyw, najpierw na rzecz opozycji w Polsce, potem już w całym postsowieckim bloku. Tworzymy od 33 lat znakomitą parę i szczerze mogę powiedzieć, że bez niego nie zrobiłabym jednej dziesiątej tego, co nam się udało razem zrobić.
Dalajlama
Z cyklu „Spotkania z wielkimi ludźmi". Rok może 1990, może 1991. Wielki bankiet na rzecz demokracji w Waszyngtonie zorganizowany przez National Endowment for Democracy. Siedzimy przy stole w grupie przyjaciół i zupełnie nie chce nam się jeść, słuchając opowieści o rozjeżdżaniu studentów na placu Tiananmen i masakrze w dolinie Fergany. Zobaczyłam, że siedzący w tak zwanym prezydium Dalajlama też nic nie je, choć jego sąsiedzi objadają się jakby nigdy nic. I poczułam, że muszę go choćby dotknąć. Wybiegłam za nim i lekko dotknęłam jego szat, zanim brutalnie odsunął mnie któryś z goryli. Ale od tego czasu czuję do niego bliskość.