Choćby Dania – tam liczba niemowląt z tą przypadłością corocznie zmniejsza się o 13 proc. i w 2030 roku ma nie być ich w ogóle. Przyczyną jest rzecz jasna błyskawiczny rozwój wiedzy medycznej.
Tyle że nie chodzi o technologie, które mają bezpośredni wpływ na leczenie, ale o nowe, coraz dokładniejsze metody badań prenatalnych. Dzięki nim kobiety już w ósmym tygodniu ciąży mogą się dowiedzieć o wrodzonych wadach dzieci i podjąć decyzję o aborcji. We wspomnianej Danii na przerwanie ciąży decyduje się 99 proc. kobiet poinformowanych o tym, że ich nienarodzone dziecko ma ciężkie wady. W Hiszpanii, Niemczech i Francji nieco mniej, ale nadal powyżej 90 proc.
Jak jest w Polsce? W internecie hula tekst pochodzący z lewicowego tygodnika „Przegląd", w którym czytamy o badaniach prenatalnych przeprowadzonych w Zakładzie Genetyki w Instytucie Psychiatrii i Neurologii w Warszawie: „Patologiczne zmiany stwierdzono u 33 płodów, 27 kobiet zdecydowało się na przerwanie ciąży". Czyli ponad 80 proc. Próba statystyczna jest bardzo mała i nie należy z tych liczb wyciągać za daleko idących wniosków, trudno się jednak dziwić, że Kościół (przynajmniej za czasów Jana Pawła II) ostrzegał przed badaniami prenatalnymi, bo to narzędzie iście szatańskie, stawiające ludzi przed wyborami nieludzkimi. Nawet jeśli w wielu przypadkach umożliwiają one podjęcie wczesnego leczenia wad u dzieci.