W kampaniach wyborczych mówi się różne rzeczy i wytrawni obserwatorzy polityki nie zwykli zanadto przejmować się zarówno składanymi wtedy obietnicami, jak i treścią oraz formą wzajemnych ataków. Zwykle jest to teatr – bywa, że politycy przy kamerach obrzucający się jadowitymi obelgami, po ich wyłączeniu, ku wesołości dziennikarzy i telewizyjnego personelu, kontynuują serdeczną pogawędkę, udając się jednym samochodem do kolejnej telewizji, gdzie powtórzą ten sam spektakl.
Polityka ostatnich kilkunastu lat obfituje zresztą w niezwykłe zmiany sojuszy i barw. Spójrzmy choćby na Stefana Niesiołowskiego. U zarania III RP obsadzonego przez michnikowszczyznę w roli diabła wcielonego, uosabiającego grożące nam jakoby państwo katolickich ajatollahów, stosów i nietolerancji; nie było wtedy w mediach końca kpinom z jego jajowatej głowy i oszołomskiego spojrzenia.
W roku 2001, wówczas poważnie brany pod uwagę jako kandydat na listę wyborczą PiS, nazywał on Platformę Obywatelską "tworem, który spaja jedynie cynizm, hipokryzja i konformizm", "elegancko opakowaną recydywą tymińszczyzny" oraz "nowym wydaniem Polskiej Partii Przyjaciół Piwa, której kilku liderów znakomicie się odnalazło w PO", i przestrzegał, że liberałowie "nie mają żadnych, najmniejszych kwalifikacji ekonomicznych i nigdy w żadnej koalicji – gdyby do takiej kiedykolwiek doszło – nie mogą obejmować resortów ekonomicznych, bo zrujnują kraj". Któż wówczas mógłby przypuszczać, że za kilka lat ta sama łatwość miotania obelg – tylko rozsądniej, z punktu widzenia kariery, ukierunkowanych – uczyni Niesiołowskiego ulubieńcem michnikowszczyzny i wicemarszałkiem Sejmu właśnie z ramienia Platformy.
A przecież nie jest to przypadek odosobniony. Lech Wałęsa jest teraz ogłaszany bezcennym skarbem Polski i obrońcą demokracji przez te właśnie środowiska, dla których był dyktatorem oraz – w najuprzejmiejszej wersji – "przyśpieszaczem z siekierą". Przedziwne metamorfozy przechodził Andrzej Lepper, w zależności od tego, kto widział w nim potencjalnego sojusznika – dla Jarosława Kaczyńskiego z "wycieraczki postkomunistów" zmienił się w sprzymierzeńca w zaprowadzaniu moralnej rewolucji. Także Lepperowi ostre słowa, jakie miotał na Kaczyńskiego, nie przeszkodziły w późniejszej z nim współpracy, podobnie jak z kolei Kaczyński w pewnym momencie zmienił diametralnie (i z wzajemnością) zdanie o ojcu Rydzyku.
Łatwość, z jaką politykom przychodzą podobne wolty, każe ich ujadanie lekceważyć i puszczać mimo uszu. Ostatnie wydarzenia pokazują, że nie zawsze słusznie. Nie dla wszystkich wezwania do bezpardonowej wojny są tylko polityką – istnieją środowiska i osoby, dla których nienawiść i chęć całkowitego zniszczenia wroga jest szczera i dogłębna, a rzucone w kampanii przez Radosława Sikorskiego hasło, iż PiS to wataha, którą trzeba dorżnąć", nie stanowi retorycznej przesady, ale wytyczną.