Reklama

Artur Bartkiewicz: Dla doraźnych korzyści Waldemar Żurek i rząd wchodzą w buty PiS

Gdy minister sprawiedliwości Waldemar Żurek wylicza zalety swojego rozporządzenia, które częściowo odchodzi od ustawowej zasady losowania sędziowskich składów orzekających, przypomina się przysłowie o piekle, które wybrukowane jest dobrymi intencjami.

Publikacja: 05.10.2025 11:47

Waldemar Żurek

Waldemar Żurek

Foto: PAP

Kiedy Waldemar Żurek zastępował Adama Bodnara w fotelu ministra sprawiedliwości, było jasne, że to zapowiedź zaostrzenia kursu. Nie ukrywał tego zresztą sam minister, który przypominał, że jego pierwszy wyuczony zawód to drwal, więc subtelności po nim spodziewać się nie należy. Jednak biorąc pod uwagę rzeczywistość polityczną po wygranych przez Karola Nawrockiego wyborach prezydenckich można było się spodziewać, że przyspieszą głównie działania prokuratury i rozliczenia poprzedniej ekipy rządzącej – bo ustawowa droga do zreformowania wymiaru sprawiedliwości, co miało być podstawowym celem ministra sprawiedliwości w rządzie Donalda Tuska, została na pięć lat de facto zablokowana.

Czytaj więcej

Ewa Szadkowska: Gdy nie wiadomo o co (Żurkowi) chodzi, chodzi o neosędziów

Czy można przywracać praworządność, lecząc chorobę chorobą?

Okazuje się jednak, że minister – w myśl starej zasady drwali, że gdzie drwa rąbią, tam wióry lecą – postanowił wprowadzać ustawowe zmiany za pomocą rozporządzenia, uznając, że gdy sprawa jest słuszna, do porządku prawnego można podchodzić dość elastycznie.

Problem z przywracaniem praworządności – w tym przypadku polegającym przede wszystkim na odsuwaniu tzw. neosędziów od składów orzekających – w taki sposób polega na tym, że chorobę leczy się chorobą. Niezależnie bowiem od tego, ile pozytywnych skutków ma przynieść to, że dwóch z trzech sędziów składu orzekającego nie będzie pochodzić z losowania, lecz zostaną wskazani przez przewodniczącego wydziału, faktem pozostaje, że aktem niższego rzędu, jakim jest rozporządzenie, zmienia się akt wyższego rzędu, jakim jest ustawa. Czyli robi się dokładnie to, co zarzuca się poprzednikom np. w sprawie KRS – gdy ustawą zmieniono sposób wyłaniania członków Rady, dokonując korzystnej dla rządzących interpretacji konstytucyjnych zapisów, co jest zresztą praprzyczyną dzisiejszych problemów z tzw. neosędziami.

Jeśli ktoś dziś realnie chciałby doprowadzić do uporządkowania sytuacji w wymiarze sprawiedliwości, musiałby zaprosić do rozmowy przeciwną stronę politycznego sporu

Reklama
Reklama

Argumentowanie, że druga strona łamała praworządność, więc i my trochę nagniemy zasady, aby ją przywrócić, jest jałowe – bo prowadzi nas w ślepą uliczkę. Jeśli bowiem decydujące będzie poczucie rządzących co do słuszności swoich działań, a nie konstytucyjno-ustawowe ramy prawne, w których wszyscy muszą się poruszać, oznacza to, w najlepszym przypadku, poważne ograniczenie trójpodziału władzy na rzecz prymatu władzy wykonawczej nad jej dwoma pozostałymi gałęziami. I znów – takie działania były istotą zarzutów wobec PiS. I jeśli uznajemy słuszność tych zarzutów, to nie możemy – nawet w imię dowolnie zdefiniowanego wyższego dobra – legitymizować takich działań, postępując w sposób analogiczny. Bo to droga do uczynienia z groźnego precedensu reguły działania – i recepta na to, byśmy z chaosu prawnego dualizmu, w którym znaleźliśmy się po 2015 r., nie wyszli nigdy. 

Czytaj więcej

Prof. Andrzej Olaś o ruchu ministra Żurka: Prawnicy muszą bić na alarm

Morał ze sprawy rozporządzenia Waldemara Żurka: doraźne korzyści ważniejsze niż wzmacnianie instytucji państwa

Jest jeszcze jeden problem wprowadzania zmian w taki ekstraordynaryjny sposób – są one trwałe tylko tak długo, jak długo trwa parlamentarna większość je wprowadzająca. Tak można zapunktować u własnych wyborców, wykazując się sprawczością i zdecydowaniem, ale nie sposób przeprowadzić żadnej trwałej reformy, bo wystarczy zmiana układu rządzącego, by doszło do zwrotu o 180 stopni.

Jeśli ktoś dziś realnie chciałby doprowadzić do uporządkowania sytuacji w wymiarze sprawiedliwości, musiałby zaprosić do rozmowy przeciwną stronę politycznego sporu. Mógłby to zrobić prezydent Karol Nawrocki, proponując dialog rządowi. Mógłby to zrobić rząd, proponując negocjacje na temat jakiegoś sposobu na przecięcie tego węzła gordyjskiego głowie państwa. Jednak po wymianie zdań między resortem sprawiedliwości a Pałacem Prezydenckim ws. rozporządzenia Waldemara Żurka widać, że nie zrobi tego nikt – bo doraźne korzyści, wynikające z politycznego sporu w tej sprawie, są ważniejsze niż wzmocnienie instytucji państwa. I taki jest smutny morał z całej tej historii.  

Kiedy Waldemar Żurek zastępował Adama Bodnara w fotelu ministra sprawiedliwości, było jasne, że to zapowiedź zaostrzenia kursu. Nie ukrywał tego zresztą sam minister, który przypominał, że jego pierwszy wyuczony zawód to drwal, więc subtelności po nim spodziewać się nie należy. Jednak biorąc pod uwagę rzeczywistość polityczną po wygranych przez Karola Nawrockiego wyborach prezydenckich można było się spodziewać, że przyspieszą głównie działania prokuratury i rozliczenia poprzedniej ekipy rządzącej – bo ustawowa droga do zreformowania wymiaru sprawiedliwości, co miało być podstawowym celem ministra sprawiedliwości w rządzie Donalda Tuska, została na pięć lat de facto zablokowana.

Pozostało jeszcze 86% artykułu
/
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Reklama
Komentarze
Bogusław Chrabota: Światełko w tunelu dla Gazy
Komentarze
Jerzy Haszczyński: W Czechach wygrał nacjonalizm w wersji light
Komentarze
Jędrzej Bielecki: Europa nie potrafi zjednoczyć się przeciw Rosji
Komentarze
Jakub Czermiński: Polska jest jak Palestyna, też się z nią nikt nie liczy. Nawet polskie władze
Komentarze
Rusłan Szoszyn: Marchewkę Putin już zjadł. Donald Trump sięga po kij
Reklama
Reklama