Kiedy Waldemar Żurek zastępował Adama Bodnara w fotelu ministra sprawiedliwości, było jasne, że to zapowiedź zaostrzenia kursu. Nie ukrywał tego zresztą sam minister, który przypominał, że jego pierwszy wyuczony zawód to drwal, więc subtelności po nim spodziewać się nie należy. Jednak biorąc pod uwagę rzeczywistość polityczną po wygranych przez Karola Nawrockiego wyborach prezydenckich można było się spodziewać, że przyspieszą głównie działania prokuratury i rozliczenia poprzedniej ekipy rządzącej – bo ustawowa droga do zreformowania wymiaru sprawiedliwości, co miało być podstawowym celem ministra sprawiedliwości w rządzie Donalda Tuska, została na pięć lat de facto zablokowana.
Czytaj więcej
To nie usprawnienie pracy sądów, jak zapewnia Waldemar Żurek, i nie wprowadzenie „sądów na telefo...
Czy można przywracać praworządność, lecząc chorobę chorobą?
Okazuje się jednak, że minister – w myśl starej zasady drwali, że gdzie drwa rąbią, tam wióry lecą – postanowił wprowadzać ustawowe zmiany za pomocą rozporządzenia, uznając, że gdy sprawa jest słuszna, do porządku prawnego można podchodzić dość elastycznie.
Problem z przywracaniem praworządności – w tym przypadku polegającym przede wszystkim na odsuwaniu tzw. neosędziów od składów orzekających – w taki sposób polega na tym, że chorobę leczy się chorobą. Niezależnie bowiem od tego, ile pozytywnych skutków ma przynieść to, że dwóch z trzech sędziów składu orzekającego nie będzie pochodzić z losowania, lecz zostaną wskazani przez przewodniczącego wydziału, faktem pozostaje, że aktem niższego rzędu, jakim jest rozporządzenie, zmienia się akt wyższego rzędu, jakim jest ustawa. Czyli robi się dokładnie to, co zarzuca się poprzednikom np. w sprawie KRS – gdy ustawą zmieniono sposób wyłaniania członków Rady, dokonując korzystnej dla rządzących interpretacji konstytucyjnych zapisów, co jest zresztą praprzyczyną dzisiejszych problemów z tzw. neosędziami.