W artykule „Nic nam się nie należy” („Plus Minus”, 10 – 11. 11. 2007 r.) Marek Cichocki rozprawia się z polską polityką zagraniczną lat 1989 – 2004 i nawołuje do odbudowania podmiotowości Polski na arenie europejskiej. Warto się odnieść do tego tekstu, ponieważ jest on dość typowy dla pewnego nurtu myślenia, który kształtował ostatnio polską politykę zagraniczną, a także dlatego, że autor, będąc jednym z ideologów polityki zagranicznej rządów PiS, ponosi część odpowiedzialności za fatalne efekty tej polityki.
Jak zwykle u Cichockiego tekst jest pełen oskarżeń zarówno pod adresem polityki zagranicznej prowadzonej przez poprzednie rządy, jak i ostrzeżeń przed czyhającą na naszą suwerenność Europą. Konsekwentne dążenie do członkostwa w Unii Europejskiej i w NATO autor nazywa determinizmem, który stał się „realnym nieszczęściem”, ponieważ miał być jakoby powodem do machnięcia ręką na ochronę praw polskich pielęgniarek czy rybaków. Podobne oskarżenia (o niedostateczną obronę interesów polskiego rolnictwa, hutnictwa itp.) wysuwali zresztą kilka lat temu w kampanii przed referendum akcesyjnym politycy Samoobrony i LPR, a także niektórzy przedstawiciele PiS i PSL, nawołując do głosowania przeciw członkostwu Polski w UE. Poglądy tego typu oparte są na założeniu, że gdyby Polska była w negocjacjach akcesyjnych bardziej stanowcza, dostałaby to, co chciała.
Założenie takie jest jednak zupełnie bezpodstawne. Przypomnijmy, że rząd Leszka Millera negocjował warunki akcesji do ostatniej chwili. Polska była jedynym krajem kandydackim, który jeszcze w grudniu 2002 roku na szczycie UE w Kopenhadze nadal domagał się dodatkowych środków na rolnictwo i wsparcie budżetu. W efekcie, choć oczywiście nie wszystkie nasze postulaty zrealizowano, wywalczyliśmy najlepsze warunki akcesji ze wszystkich krajów kandydujących do Unii.
Nie sposób obecnie wyrokować, czy zajmując jeszcze twardszą postawę w negocjacjach, Polska uzyskałaby więcej, czy może po prostu państwa członkowskie Unii zrezygnowałyby z przyjęcia Polski do swego grona. A było to niebezpieczeństwo całkiem realne, choć malkontenci w rodzaju Cichockiego wyraźnie nie chcą przyjąć tego do wiadomości.
Pamiętamy przecież, że przedstawiciele niektórych państw, m.in. Francji i Hiszpanii, poirytowani żądaniami Polski, proponowali, aby członkostwo Polski odłożyć na przyszłość. Gdyby do tego doszło, skutki byłyby katastrofalne. Nie byłoby wówczas mowy nie tylko o prawach pielęgniarek i rybaków, ale i o jakichkolwiek korzyściach, jakie Polska odnosi obecnie z członkostwa w Unii. Nie byłoby pieniędzy dla rolników, funduszy dla polskich gmin, otwartych granic, wsparcia Unii w naszym sporze z Rosją, a o traktacie reformującym rozmawiano by bez Polski. Taka bowiem była rzeczywista alternatywa dla „deterministycznej” – jak to nazywa Cichocki – polityki zorientowanej na uzyskanie jak najszybciej członkostwa w UE. I całe szczęście, że Miller i Kalinowski nie ulegli wówczas presji antyeuropejskiej opozycji.