Budujmy sojusze, współdziałajmy z partnerami

Darwinistyczny model stosunków międzynarodowych, w którym państwa dążą do realizacji swoich interesów kosztem partnerów, nie przystaje zupełnie do współczesnych realiów

Aktualizacja: 17.11.2007 14:56 Publikacja: 17.11.2007 00:53

Budujmy sojusze, współdziałajmy z partnerami

Foto: Rzeczpospolita

Red

W artykule „Nic nam się nie należy” („Plus Minus”, 10 – 11. 11. 2007 r.) Marek Cichocki rozprawia się z polską polityką zagraniczną lat 1989 – 2004 i nawołuje do odbudowania podmiotowości Polski na arenie europejskiej. Warto się odnieść do tego tekstu, ponieważ jest on dość typowy dla pewnego nurtu myślenia, który kształtował ostatnio polską politykę zagraniczną, a także dlatego, że autor, będąc jednym z ideologów polityki zagranicznej rządów PiS, ponosi część odpowiedzialności za fatalne efekty tej polityki.

Jak zwykle u Cichockiego tekst jest pełen oskarżeń zarówno pod adresem polityki zagranicznej prowadzonej przez poprzednie rządy, jak i ostrzeżeń przed czyhającą na naszą suwerenność Europą. Konsekwentne dążenie do członkostwa w Unii Europejskiej i w NATO autor nazywa determinizmem, który stał się „realnym nieszczęściem”, ponieważ miał być jakoby powodem do machnięcia ręką na ochronę praw polskich pielęgniarek czy rybaków. Podobne oskarżenia (o niedostateczną obronę interesów polskiego rolnictwa, hutnictwa itp.) wysuwali zresztą kilka lat temu w kampanii przed referendum akcesyjnym politycy Samoobrony i LPR, a także niektórzy przedstawiciele PiS i PSL, nawołując do głosowania przeciw członkostwu Polski w UE. Poglądy tego typu oparte są na założeniu, że gdyby Polska była w negocjacjach akcesyjnych bardziej stanowcza, dostałaby to, co chciała.

Założenie takie jest jednak zupełnie bezpodstawne. Przypomnijmy, że rząd Leszka Millera negocjował warunki akcesji do ostatniej chwili. Polska była jedynym krajem kandydackim, który jeszcze w grudniu 2002 roku na szczycie UE w Kopenhadze nadal domagał się dodatkowych środków na rolnictwo i wsparcie budżetu. W efekcie, choć oczywiście nie wszystkie nasze postulaty zrealizowano, wywalczyliśmy najlepsze warunki akcesji ze wszystkich krajów kandydujących do Unii.

Nie sposób obecnie wyrokować, czy zajmując jeszcze twardszą postawę w negocjacjach, Polska uzyskałaby więcej, czy może po prostu państwa członkowskie Unii zrezygnowałyby z przyjęcia Polski do swego grona. A było to niebezpieczeństwo całkiem realne, choć malkontenci w rodzaju Cichockiego wyraźnie nie chcą przyjąć tego do wiadomości.

Pamiętamy przecież, że przedstawiciele niektórych państw, m.in. Francji i Hiszpanii, poirytowani żądaniami Polski, proponowali, aby członkostwo Polski odłożyć na przyszłość. Gdyby do tego doszło, skutki byłyby katastrofalne. Nie byłoby wówczas mowy nie tylko o prawach pielęgniarek i rybaków, ale i o jakichkolwiek korzyściach, jakie Polska odnosi obecnie z członkostwa w Unii. Nie byłoby pieniędzy dla rolników, funduszy dla polskich gmin, otwartych granic, wsparcia Unii w naszym sporze z Rosją, a o traktacie reformującym rozmawiano by bez Polski. Taka bowiem była rzeczywista alternatywa dla „deterministycznej” – jak to nazywa Cichocki – polityki zorientowanej na uzyskanie jak najszybciej członkostwa w UE. I całe szczęście, że Miller i Kalinowski nie ulegli wówczas presji antyeuropejskiej opozycji.

Marek Cichocki jest przekonany, że wchodząc do Unii, Polska znalazła się w środowisku nieprzyjaznym, w najlepszym razie obojętnym. Nie widzi żadnego powodu, dla którego takie kraje jak Wielka Brytania, Francja czy Niemcy „miałyby ze zrozumieniem podejść do idących dalej politycznych aspiracji Polski.”. Wprawdzie „państwa zachodnie nie mogły odmówić odradzającej się Polsce minimalnego statusu, którym w ramach integracji mogły się cieszyć takie kraje jak Luksemburg”, ale generalnie „nic nam się nie należy i nic od nikogo nie dostaniemy”.

Cichocki najwyraźniej żyje w wyimaginowanym świecie. Składnikiem tego świata jest darwinistyczny model stosunków międzynarodowych, w którym rywalizujące ze sobą państwa narodowe dążą do realizacji swoich interesów kosztem partnerów, a zysk jednego jest stratą drugiego. W takim modelu nie ma oczywiście miejsca na współpracę i kompromis, decyduje rozpychanie się łokciami i wąsko pojęty egoizm. W ramach takiej wizji Polska jest krajem otoczonym przez rywali i przeciwników, a integracja europejska staje się instrumentem dominacji państw dużych i silnych nad małymi i słabymi.

Nie trzeba chyba uzasadniać, że taka wizja rodem z XIX wieku nie przystaje zupełnie do współczesnych realiów. Oczywiście, nadal liczą się interesy poszczególnych państw, a egoizmy narodowe pozostają czynnikiem polityki. Ale zmieniają się metody realizacji tych interesów.

Doświadczenia obu wojen światowych przekonały państwa europejskie, że bardziej opłaca się współpraca aniżeli konflikty. I że warto uwzględniać interesy partnerów, aby oni z kolei uwzględnili nasze. I że wreszcie Francji i Niemcom może zależeć na pomyślności i dobrobycie Polski, bo to służy stabilności i rozwojowi całej Europy.

Nie muszę dodawać, że anachroniczny sposób patrzenia na stosunki międzynarodowe, z silną antyniemiecką obsesją w tle, reprezentowany przez Marka Cichockiego i podzielany przez polityków PiS, jest jedną z przyczyn serii gaf, porażek, i przede wszystkim braku skuteczności w polskiej polityce zagranicznej w okresie ostatnich dwóch lat.

Cichocki zaszczyca mnie autorstwem doktryny, wedle której Polska nie powinna zabierać głosu w sprawach Europy, żeby nie drażnić partnerów. Sugeruje też, jakoby polscy politycy lansowali tezę o „pomostowym” charakterze Polski między Wschodem a Zachodem. Lub twierdzili, że „wejście do Unii i tak wystarczy i trzeba na tym poprzestać”. I nawołuje do „odbudowania własnej podmiotowości”.

To kolejne elementy wyimaginowanego świata, w którym zamyka się Cichocki, wkładając w usta swoich adwersarzy ideowych co mu się żywnie podoba. Tego typu dezynwoltura intelektualna nie zasługuje nawet na poważną polemikę. Zawsze byłem zdania, że chcąc odgrywać ważną rolę w Unii, Polska powinna zajmować stanowisko we wszystkich istotnych sprawach europejskich, a nie ograniczać się do postawy „moja chata z kraja”, co najwyraźniej było wytyczną działania ekipy PiS.

Sugestie, jakoby Polska w latach 1990. utraciła podmiotowość, którą teraz trzeba „odbudowywać”, należą do tej samej kategorii insynuacji co oskarżenia o prowadzenie polityki „na kolanach” czy wymyślanie byłym ministrom spraw zagranicznych od sowieckich agentów. O Polsce jako „pomoście” nie warto nawet wspominać.

Powiada Cichocki, że „nic nam się nie należy”. Ale to przecież nie kto inny jak bracia Kaczyńscy, polityczni patroni Cichockiego, bez przerwy powtarzali, że Polsce należy się więcej – jako „dużemu krajowi w środku Europy”, a także rekompensata za lata spędzone pod komunizmem czy za straty poniesione w II wojnie światowej.

Moim zdaniem należy nam się to samo co innym – miejsce w Unii Europejskiej i jej instytucjach, szacunek partnerów i prawo głosu. To, jaki z tego zrobimy użytek, zależy natomiast od nas samych – od naszej inicjatywy, aktywności, pomysłowości i zdolności do pozyskiwania partnerów do poparcia naszych postulatów.

Posługując się językiem Cichockiego, wbijmy sobie do głowy, że pozycja danego państwa w Unii nie zależy jedynie, ani nawet przede wszystkim, od liczby posiadanych głosów (choć zawsze warto mieć tych głosów więcej niż mniej), ale od umiejętności budowy sojuszy i współdziałania z partnerami. Nie zgadzam się też z tezą, że „nic nie dostaniemy”. Czy naprawdę trzeba kolejny raz przypominać, że dostajemy środki z funduszy strukturalnych, że płyną do nas dopłaty bezpośrednie dla rolników, a nasi studenci uczą się na europejskich uniwersytetach? Czy naprawdę trzeba kolejny raz podkreślać, że członkostwo w UE otwiera przed Polską nie tylko ogromne szanse rozwojowe, ale i stwarza możliwości powrotu – po kilkuset latach – do głównego nurtu polityki europejskiej?

Natomiast to, czy te szanse wykorzystamy, zależy oczywiście od nas samych – nie ma tu żadnego automatyzmu. Co więcej, śmiem twierdzić, że polityka europejska PiS to polityka szans zmarnowanych. W ciągu ostatnich dwóch lat Polska traciła reputację, przyjaciół i wpływy, między innymi dlatego, że polskie władze wolały się obrażać i nadymać, zamiast współpracować. Działo się tak częściowo w wyniku przyjęcia fałszywej doktryny o fundamentalnie antagonistycznym charakterze stosunków międzypaństwowych we współczesnej Europie, a częściowo na skutek niekompetencji, ignorancji i nieuzasadnionych uprzedzeń. Cichocki wspiera tę doktrynę odwołaniami do czasu rozbiorów Polski i, jak się wydaje, na tej podstawie kwestionuje sens współpracy z Francją i Niemcami. Wykpiwając między innymi ideę Trójkąta Weimarskiego daje jaskrawe świadectwo swego zagubienia. Ma pretensje do Niemiec, że skorzystały z ostatniego rozszerzenia. A co? Miały stracić?

Nie bardzo rozumiem, jak można głosić tego typu poglądy i zarazem liczyć na odzyskanie przez Polskę „podmiotowości”? Czy podmiotowość musi oznaczać dystans i samoizolację? Widocznie już sam fakt współpracy – zwłaszcza z Niemcami – jest w oczach autora czymś nagannym i budzącym niepokój.

Cały tekst Marka Cichockiego jest przepojony ogromną nieufnością i podejrzliwością wobec Europy. Jednocześnie przebija z niego wyraźny kompleks niższości – Cichocki trzykrotnie w tekście zaznacza, że Polska jest „dużym krajem”, tak jakbyśmy o tym nie wiedzieli. Z takim podejściem trudno prowadzić skuteczną politykę zagraniczną. Szkoda, że tego typu poglądy wzięły górę w ostatnich latach. Zmiana rządu daje jednak nadzieję, że do polskiej polityki zagranicznej ma szanse powrócić rozsądek i profesjonalizm.

Dariusz Rosati – poseł do parlamentu Europejskiego wybrany z listy Socjaldemokracji Polskiej. Od grudnia 1995 r. do października 1997 minister spraw zagranicznych. Był członkiem grupy doradców ekonomicznych przewodniczącego Komisji Europejskiej Romano Prodiego

W artykule „Nic nam się nie należy” („Plus Minus”, 10 – 11. 11. 2007 r.) Marek Cichocki rozprawia się z polską polityką zagraniczną lat 1989 – 2004 i nawołuje do odbudowania podmiotowości Polski na arenie europejskiej. Warto się odnieść do tego tekstu, ponieważ jest on dość typowy dla pewnego nurtu myślenia, który kształtował ostatnio polską politykę zagraniczną, a także dlatego, że autor, będąc jednym z ideologów polityki zagranicznej rządów PiS, ponosi część odpowiedzialności za fatalne efekty tej polityki.

Pozostało 95% artykułu
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą