W ten sposób wkraczamy na, często w polityce niedostrzeganą, lecz niezmiernie istotną płaszczyznę antropologii.
Dotykamy bowiem najważniejszego tematu dotyczącego chrześcijańskiego uprawiania polityki – uznania zasady personalizmu za podstawę wszelkich podejmowanych działań. Albowiem objawiona przez Chrystusa nowość w uniwersalnym samorozumieniu człowieka – choć jej fragmenty i zaczątki odnajdziemy w wielu tradycjach – dotyczy faktu, iż każdy człowiek jest osobą – obdarzonym transcendentną godnością bytem posiadającym społeczną naturę, a zarazem istotą rozumną i wolną. Dlatego wszelkie działania polityczne, a zwłaszcza legislacja, winny szanować tę pranormę personalistyczną. I nie chodzi tu jedynie o problemy poszanowania życia, o nich mówi piąte przykazanie, ale o to, by wszelkie decyzje polityczne szanowały osobowy charakter człowieka.
Niestety, dominującą dziś filozofią w prawodawstwie jest traktowanie człowieka jako bytu jednostkowego, nad którym opiekę i kontrolę powinno sprawować państwo. Mamy więc do czynienia z podwójnym błędem antropologicznym, z etatyzmem i indywidualizmem, które w praktyce wspierają osamotnienie jednostki oraz wzmacniają rolę biurokracji. Dlatego każdą propozycję legislacji należy analizować pod kątem zawartej w nim – zazwyczaj implicite – antropologii. Przykładem może być orzeczenie niemieckiego Trybunału Konstytucyjnego, który analizując wizję człowieka zawartą w Konstytucji RFN, jasno stwierdził, że nie mówi ona o samowystarczalnych, odizolowanych jednostkach, lecz o ludziach będących w relacjach i związku ze społeczeństwem (orzeczenie z 20 VII 1954).
[srodtytul]IX Nie pożądaj żony bliźniego swego[/srodtytul]
To przykazanie zapewne najtrudniej przekłada się na polityczną interpretację Dekalogu, ale możemy je rozumieć jako nieuporządkowane pragnienie odebrania innym politykom tego, co dla nich jest najistotniejsze i najbliższe. Chodziłoby więc o zabieganie amoralnymi metodami o zdobycie posiadanego przez nich stanowiska, o cyniczne metody odbierania elektoratu (grzech populizmu), ale także o zdradzanie tych, którzy mnie wybrali lub desygnowali na zajmowane przeze mnie stanowisko.
[srodtytul]X Ani żadnej rzeczy, która jego jest[/srodtytul]
Problem korupcji. Pożądanie posiadania „cudzych rzeczy” skutkuje bowiem w życiu politycznym wydawaniem przepisów korzystnych dla sprzymierzeńców (faworyzując moich sponsorów lub przychylne mi media), sprzyja mnożeniu koncesji dających możliwość – nawet tylko potencjalną – szantażowania tych, którzy się o nie ubiegają, sprzyja też rozrostowi, mnożącemu lukratywne stanowiska, biurokracji oraz tworzeniu ad hoc korzystnych reguł wyborczych i zasad finansowania ugrupowań politycznych.
Korupcja to największe zło w życiu społecznym. Tworzy bowiem społeczeństwo antyobywatelskie, oducza ludzi szacunku dla prawa i instytucji państwowych, dyskryminuje jednostki twórcze i ambitne, preferując układy mafijne. Co więcej, ma naturalną tendencję do rozrostu, posiada rakotwórczy charakter. Znaczy to, że bez aktywnego przeciwdziałania atakuje ona całość życia politycznego, a nawet szerzej – całość życia społecznego. Dlatego nawet bierność wobec tego zjawiska oznacza grzech zaniechania w bardzo poważnej materii.
[srodtytul]Moralność nie jest nieskuteczna[/srodtytul]
Trudno się nie spodziewać ze strony polityków czytających tę aplikację Dekalogu zarzutów o idealizm, o to, że tak moralne, zapewne użyliby słowa „moralizatorskie”, podejście do polityki musi owocować nieskutecznością. Gdyby te opinie były prawdziwe, to odpowiedziałbym im to samo, co mówię przedsiębiorcom powtarzającym, że „pierwszy milion trzeba ukraść”. Mówię im: „jeśli to prawda, to chrześcijanin nie może posiadać pierwszego miliona”. Tak jednak w ekonomii, jak i w polityce tego rodzaju myślenie jest próbą usankcjonowania oportunizmu i usprawiedliwienia niedobrych praktyk. Skuteczność polityczna (i efektywność w ekonomii) oraz zasady etyczne nie są sobie przeciwstawne. One istnieją na odmiennych płaszczyznach. Dlatego teza, że moralność w gospodarce jest nieopłacalna, a w polityce generuje nieskuteczne działania, jest niemądrym i niebezpiecznym stereotypem. Aby ukazać polityczny realizm norm etycznych, wystarczy wspomnieć słynną replikę Churchilla na słowa powracającego z Monachium Neville’a Chamberlaina: mieliśmy do wyboru wojnę albo pokój – wybraliśmy pokój.
Mieliśmy do wyboru hańbę albo wojnę – strawestował słowa ówczesnego premiera sir Winston – wybraliśmy hańbę, a wojnę będziemy mieli później.
Wracamy do tezy początkowej. Sfera polityki nie różni się istotnie od innych wymiarów ludzkiego życia. I tak samo jak w innych wymiarach działania etyczne nam niekiedy profity, niekiedy zaś – patrząc czysto po ludzku – przynoszą straty. Skuteczność i etyka należą do innych porządków. Zadaniem chrześcijańskiego polityka jest ich roztropne łączenie z zachowaniem prymatu etyki. Jestem jednak przekonany, że nie oznacza to zmniejszenia skuteczności jego działań. Zaryzykowałbym wręcz twierdzenie, że statystycznie rzecz ujmując, w krótszym okresie czasu działania amoralne bywają bardziej skuteczne, natomiast w dłuższej perspektywie skuteczniejsze bywają działania etyczne. Staramy się jednak działać zgodnie z Dekalogiem nie dlatego, że to nam przynosi profity, lecz dlatego, że są to działania dobre. Ale jestem też przekonany o słuszności poglądu znamienitego liberała Friedricha von Hayeka, że „gospodarka, której jedynym celem jest efektywność, z pewnością tę efektywność utraci”, a także o słuszności rozszerzenia tej tezy na obszar życia politycznego: polityka, której jedynym celem jest skuteczność, z pewnością tę skuteczność utraci.
[i]Autor jest teologiem, filozofem i publicystą. Ukończył fizykę na Uniwersytecie Wrocławskim, w 1981 r. wstąpił do zakonu dominikanów. Założyciel i dyrektor Instytutu Tertio Millennio w Krakowie. Od 1998 do 2006 r. prowincjał polskiej prowincji dominikanów. Od 2007 r. do 2010 r. dyrektor Europejskiego Centrum Solidarności w Gdańsku[/i]