Trochę pisał o tej sprawie Suworow, trochę inni rosyjscy historycy, u nas wspominał Tadeusz Konecki w książce pod mało pasjonującym ? w przeciwieństwie do zawartości ? tytułem „Labirynt dezinformacji w drugiej wojnie światowej". Ale czy ktoś analizował ją bardziej uważnie? Nie wiem. 16 superpancerników z działami kalibru 406 mm, tyleż samo krążowników liniowych, dwa lotniskowce, 28 krążowników, 20 „liderów" (specyficzny rosyjski pomysł okrętu pośredniego między krążownikiem a niszczycielem), 140 niszczycieli, i ? żeby już nie zawracać sobie głowy morskim drobiazgiem ? 406 okrętów podwodnych. Takie cele stawiał podpisany przez towarzysza Stalina w połowie lat trzydziestych plan rozbudowy marynarki wojennej do roku 1946. Co ważne, realizowano go nierównomiernie. Priorytetem uczyniono wyraźnie okręty podwodne, których do podpisania paktu z Ribbentropem oddano do służby ponad 100, a do wybuchu wojny między Stalinem a Hitlerem jeszcze drugie tyle.
•
Dla historiografii do niedawna oficjalnej temat był oczywiście tabu, ze zrozumiałych względów. Trudno o coś bardziej niepasującego do oficjalnej tezy o pokojowych zamiarach Stalina i jego rzekomym strachu przed Hitlerem. Ale teoria „lodołamacza", która niepostrzeżenie w ostatnich latach z wyszydzanej herezji przerodziła się w „oczywistą oczywistość", też nie tłumaczy skali morskich zbrojeń przekonująco. Wystarczy rzut oka na mapę. Trudno było o coś bardziej bezsensownego w geopolitycznej sytuacji ZSRR niż budowa tak gigantycznej floty! Nie było jej nawet gdzie bazować. Na Bałtyku? W tym „płaskim talerzu z kluskami", jak go nazwał jeden niemieckich admirałów, gdzie na dodatek miał Stalin tylko jeden port, łatwy z uwagi na położenie do zablokowania? W Murmańsku, skąd wydostanie się na ocean było bodaj czy nie jeszcze trudniejsze? Na zatkanym Dardanelami niczym korkiem Morzu Czarnym? Proszę to sobie wyobrazić, 26 wielkich pancerników z 16-calowymi działami, więcej, niż miały takich Wielka Brytania razem z USA na dwóch oceanach, a do tego jeszcze lotniskowce i kilkadziesiąt krążowników ściśnięte na dwóch malutkich morzach i w niezamarzającym kaprysem losu głębokim arktycznym lejku? A do tego czterysta łodzi podwodnych, które ? gdzie miały operować? Jakie w ogóle spełniać zadania? Odcinać Niemcy od dostaw ze Skandynawii, jak sugeruje Suworow? Żarty, do tego wystarczyłoby dziesięć razy mniej. W szczycie „Bitwy o Atlantyk" Doenitz nie miał nawet stu U-bootów, a tu czterysta na Bałtyku?
•
A koszty? A uzależnienie od niemieckiej technologii? Nic dziwnego, że wspomniany Konecki, zwykle rozsądny i bardzo wnikliwy, nie umie wytłumaczyć tego wszystkiego inaczej niż obłędem Stalina. Na punkcie okrętów miał on mieć jakoby hopla z przyczyn ambicjonalnych. Po pierwsze, dlatego że w owych czasach wciąż uważano potężną flotę za główny znak mocarstwowości, a po drugie, dlatego że z kolei obsesję odwrotną, niszczenia floty, miał Lenin, z którym Stalin miał się bezsilnie wykłócać, protestując przeciwko zatapianiu i złomowaniu nawet zupełnie nowych okrętów odziedziczonych po carze. Słabo w to wierzę. Stalin nie miał żadnej obsesji, poza jedną ? rozciągnięcia władzy sowieckiej na cały świat. Do wojny z Niemcami flota była mu po nic. Nawet do wojny zaczepnej. Ale na Europie świat się nie kończy. Po przejściu przez Niemcy i zajęciu Francji oraz reszty kontynentu do pokonania pozostawały jeszcze potęgi morskie, a tych bez ogromnej floty ani ugryź. ZSRR nie miał dla takiej floty portów ? owszem. Ale do 1946 zamierzał je mieć. A że w pierwszej fali ruszyć mieli do walki podwodniacy, by zrobić to, czego nie zdołał zrobić Hitler ? zagłodzić i rzucić na kolana Anglię, to też logiczne. Wojenne plany Stalina miały większy rozmach, niż ktokolwiek sądzi.