Czy wiecie państwo, że dramat górali czeczeńskich podporządkowanych państwu rosyjskiemu jest prawicowy, a problem zniewolenia Tybetańczyków przez Chiny – lewicowy? Nie wiecie? To poczytajcie trochę dyskusji na internetowych forach.
I Tybet, i Czeczenia mają w Polsce swoich sympatyków i znawców nie tylko w środowiskach ekspertów, ale wśród osób zainteresowanych ogólniej walką o prawa człowieka i sprawiedliwość, głównie młodzieży. I choć znajdziemy rozmaite wyjątki, to jednak Tybetem będą się interesowały grupy identyfikujące się bardziej jako lewicowe, a Czeczenią prawicowe. Nie ma to oczywiście realnego sensu, ponieważ w rzeczywistości sytuacja w żadnym z tych krajów nie ma bezpośredniego odniesienia do polskiej polityki wewnętrznej.
Podobne mechanizmy obowiązują w dyskusji na znacznie ważniejsze dla Polski tematy. Takie na przykład jak polska polityka w stosunku do Białorusi i Ukrainy czy ogólnie polityka wschodnia.
W służbie propagandy
Zaryzykuję twierdzenie, że pierwszym czynnikiem, który utrudnia racjonalną ocenę sytuacji, jest fakt, że debata na temat polityki zagranicznej używana jest głównie jako propagandowy oręż spierających się obozów politycznych. Oznacza to, że dane zjawisko lub sytuację koniecznie trzeba ocenić odwrotnie niż robi to adwersarz. Obojętne jak. Ważne, że odwrotnie.
Tak więc, mówiąc bardzo ogólnie, jeśli PiS kojarzył się „buńczucznym i entuzjastycznym" (przynajmniej w sferze słów, bo z czynami różnie bywało) podejściem do polityki wschodniej, Platforma Obywatelska będzie w tych sprawach postępowała ostrożnie, wręcz pasywnie i podnosiła konieczność przeorientowania polskiej polityki bardziej na Zachód.
Jeśli rząd będzie, jak to się elegancko mówi, „realistyczny" w podejściu do danego kraju, to zwolennicy PiS najpewniej skrytykują go za zdradę wartości. Co jednak nie znaczy, że jeśli w stosunku do tego samego kraju, rząd podkreślałby wagę polityki praw człowieka, nie spotkałby się natychmiast z zarzutem braku pragmatyzmu.
Te kalki bardzo utrudniają przeciętnemu obserwatorowi trafną ocenę konkretnych sytuacji, które mają miejsce wiele kilometrów od Warszawy i zazwyczaj nie bardzo dają się opisać prostymi analogiami do sytuacji polskiej. Tworzą natomiast okropny mętlik w polskich głowach.
Drugim aspektem propagandowego podejścia do polityki zagranicznej jest infantylne upraszczanie często złożonego obrazu. Jak wiadomo, w propagandzie najlepiej sprzedaje się podział na dobrych i złych, na katów i ofiary, na prześladowców i prześladowanych itd. Ustala się, gdzie są „bad guys", a gdzie „good guys", zaś wszelkie oceny są następnie formułowane adekwatnie. Po jakimś czasie ktoś pisze demaskatorski tekst, że „good guys" nie są jednak tacy „good" i następuje gremialne rozczarowanie.
Sinusoidy pełnego entuzjazmu i kompletnego rozczarowania są absolutnie nieodłączne od spraw, w które Polska angażuje się politycznie. Sprzyja temu telenowelowe powiązanie pojęcia ofiara ze słowem „niewinna". W rzeczywistości jednak to, że ktoś stał się ofiarą prześladowania lub napaści, niekoniecznie oznacza, że sam jest czysty jak kryształ i szlachetny.
Niemieckie otwarcie na Wschód
Oczywiście, upraszczanie w mediach rozmaitych egzotycznych problemów i konfliktów zdarza się wszędzie. Nie wszędzie jednak polityka wewnętrzna, opierająca się na generowanych przez media emocjach, w takim stopniu jak w Polsce wpływa na realną politykę międzynarodową i na poważną, publicystyczną debatę.
Przysłonięcie stosunków międzynarodowych przez polskie starcia wewnętrzne bardzo utrudnia prawidłową ocenę sytuacji. W ten sposób do szerszej opinii publicznej nie przebiła się wiedza o tym, że wokół Polski świat bardzo się zmienia. Jednym z najpoważniejszych elementów zmiany jest zaś wyraziste skrystalizowanie się niemieckiej polityki wschodniej.