Między Polską a Rosją

Nasze zabiegi o politykę wschodnią w Unii Europejskiej muszą być zręczne, elastyczne, pomysłowe i nieco niesforne

Publikacja: 19.05.2012 01:01

Między Polską a Rosją

Foto: Plus Minus, Mirosław Owczarek MO Mirosław Owczarek

Red

Czy wiecie państwo, że dramat górali czeczeńskich podporządkowanych państwu rosyjskiemu jest prawicowy, a problem zniewolenia Tybetańczyków przez Chiny – lewicowy? Nie wiecie? To poczytajcie trochę dyskusji na internetowych forach.

I Tybet, i Czeczenia mają w Polsce swoich sympatyków i znawców nie tylko w środowiskach ekspertów, ale wśród osób zainteresowanych ogólniej walką o prawa człowieka i sprawiedliwość, głównie młodzieży. I choć znajdziemy rozmaite wyjątki, to jednak Tybetem będą się interesowały grupy identyfikujące się bardziej jako lewicowe, a Czeczenią prawicowe. Nie ma to oczywiście realnego sensu, ponieważ w rzeczywistości sytuacja w żadnym z tych krajów nie ma bezpośredniego odniesienia do polskiej polityki wewnętrznej.

Podobne mechanizmy obowiązują w dyskusji na znacznie ważniejsze dla Polski tematy. Takie na przykład jak polska polityka w stosunku do Białorusi i Ukrainy czy ogólnie polityka wschodnia.

W służbie propagandy

Zaryzykuję twierdzenie, że pierwszym czynnikiem, który utrudnia racjonalną ocenę sytuacji, jest fakt, że debata na temat polityki zagranicznej używana jest głównie jako propagandowy oręż spierających się obozów politycznych. Oznacza to, że dane zjawisko lub sytuację koniecznie trzeba ocenić odwrotnie niż robi to adwersarz. Obojętne jak. Ważne, że odwrotnie.

Tak więc, mówiąc bardzo ogólnie, jeśli PiS kojarzył się „buńczucznym i entuzjastycznym" (przynajmniej w sferze słów, bo z czynami różnie bywało) podejściem do polityki wschodniej, Platforma Obywatelska będzie w tych sprawach postępowała ostrożnie, wręcz pasywnie i podnosiła konieczność przeorientowania polskiej polityki bardziej na Zachód.

Jeśli rząd będzie, jak to się elegancko mówi, „realistyczny" w podejściu do danego kraju, to zwolennicy PiS najpewniej skrytykują go za zdradę wartości. Co jednak nie znaczy, że jeśli w stosunku do tego samego kraju, rząd podkreślałby wagę polityki praw człowieka, nie spotkałby się natychmiast z zarzutem braku pragmatyzmu.

Te kalki bardzo utrudniają przeciętnemu obserwatorowi trafną ocenę konkretnych sytuacji, które mają miejsce wiele kilometrów od Warszawy i zazwyczaj nie bardzo dają się opisać prostymi analogiami do sytuacji polskiej. Tworzą natomiast okropny mętlik w polskich głowach.

Drugim aspektem propagandowego podejścia do polityki zagranicznej jest infantylne upraszczanie często złożonego obrazu. Jak wiadomo, w propagandzie najlepiej sprzedaje się podział na dobrych i złych, na katów i ofiary, na prześladowców i prześladowanych itd. Ustala się, gdzie są „bad guys", a gdzie „good guys", zaś wszelkie oceny są następnie formułowane adekwatnie. Po jakimś czasie ktoś pisze demaskatorski tekst, że „good guys" nie są jednak tacy „good" i następuje gremialne rozczarowanie.

Sinusoidy pełnego entuzjazmu i kompletnego rozczarowania są absolutnie nieodłączne od spraw, w które Polska angażuje się politycznie. Sprzyja temu telenowelowe powiązanie pojęcia ofiara ze słowem „niewinna". W rzeczywistości jednak to, że ktoś stał się ofiarą prześladowania lub napaści, niekoniecznie oznacza, że sam jest czysty jak kryształ i szlachetny.

Niemieckie otwarcie na Wschód

Oczywiście, upraszczanie w mediach rozmaitych egzotycznych problemów i konfliktów zdarza się wszędzie. Nie wszędzie jednak polityka wewnętrzna, opierająca się na generowanych przez media emocjach, w takim stopniu jak w Polsce wpływa na realną politykę międzynarodową i na poważną, publicystyczną debatę.

Przysłonięcie stosunków międzynarodowych przez polskie starcia wewnętrzne bardzo utrudnia prawidłową ocenę sytuacji. W ten sposób do szerszej opinii publicznej nie przebiła się wiedza o tym, że wokół Polski świat bardzo się zmienia. Jednym z najpoważniejszych elementów zmiany jest zaś wyraziste skrystalizowanie się niemieckiej polityki wschodniej.

Pewne tendencje są obecnie formułowane bez skrępowania. A chodzi oczywiście o istotne z punktu widzenia Niemiec strategiczne porozumienie z Rosją. Niemcy to ogromne moce wytwórcze, a Rosja to gigantyczny rezerwuar surowców, a potencjalnie także rynek zbytu.

Trudno się dziwić naszym zachodnim sąsiadom, że forsują tę sprawę z ogromna energią. Słabnące NATO i pogrążona w gospodarczych kłopotach Unia Europejska nie stanowią już w takim stopniu siły mitygującej, jak to było jeszcze parę lat temu.

Jak to się ma do problemu Ukrainy i Białorusi? Ano tak, że kraje te bezpośrednio sąsiadujące z Polska przestają się liczyć w europejskiej grze jeszcze bardziej niż do tej pory. A przestają się liczyć dlatego, że tak sobie życzy Rosja, która nie wyrzekła się patrzenia na nie jako na swą bezpośrednia strefę wpływów. Do tego dochodzą bardzo poważne problemy wewnętrzne w obu krajach, które jednak zdecydowanie się od siebie różnią.

Charakterystyczne, ale i bałamutne było połączenie Białorusi i Ukrainy, jako krajów z deficytami demokracji, w przemówieniu Angeli Merkel w Bundestagu. Równie charakterystyczny był brak w wyliczance Rosji, która – jeśli się w tej dziedzinie różni czymś od Ukrainy to raczej na minus.

Białoruś jest krajem umiarkowanie ostrej dyktatury, opierającej się częściowo na sowieckim modelu gospodarczym, a tylko częściowo na typowym dla państw b. ZSRR modelu zarządzania gospodarką przez oligarchiczne kliki. Na Białorusi nie istnieje praktycznie żadna poważniejsza legalna i oficjalna opozycja dla władzy, a przywódcy ruchów opozycyjnych siedzą w więzieniu za niewinność.

Jest też pewien niewielki margines swobody, głównie przejawiający się w możliwości podróżowania (ostatnio już nie dla wszystkich) oraz w istnieniu kilku małych i dyskryminowanych, ale oficjalnych mediów niezależnych.

Inaczej jest na Ukrainie, gdzie – pomimo ewidentnie politycznych represji, jakie spotkały przywódców opozycji – polityczna opozycja istnieje i działa. Na Ukrainie istnieją też lokalne samorządy, cokolwiek by o ich formule i działaniach nie myśleć, gdy tymczasem na Białorusi żadnej tego typu struktury lokalnej nie ma. .

Bojkot z zaskoczenia

Na Ukrainie mogą też istnieć w jakiejś mierze niezależne od władzy media niezależnie od problemów, z jakimi się borykają. Przy tym Ukraina jest zdecydowanie bardziej niż Białoruś skorumpowana i ten poziom korupcji oraz władzy oligarchów, który tam panuje, zagraża wręcz całości i przyszłości państwa.

Przyglądając się bliżej splotowi wydarzeń związanych z uwięzieniem Julii Tymoszenko, widać, że nie jest to dokładnie takiego samego rodzaju więzień polityczny, jak dajmy na to na Białorusi stary opozycjonista Mikoła Statkiewicz czy Zmicier Daszkiewicz z Młodego Frontu. Tymoszenko posadzona za swą umowę gazową z Rosją, za pomocą której wykluczyła z intratnego interesu kilku oligarchów, jest przy tym wszystkim jedną z nich. Większość białoruskich opozycjonistów to już od bardzo wielu lat ludzie spoza systemu.

Nie zmienia to oczywiście faktu, że to polityka jest głównym motywem wsadzenia byłej premier. Konkretnie chęć wykluczenia jej jako konkurentki z najbliższych wyborów. Nie sposób tu nie zgodzić się z Aleksandrem Kwaśniewskim (który w sprawach ukraińskich przejawia sporą wiedzę i wyczucie), że Wiktor Janukowycz w sprawie Tymoszenko stał się zakładnikiem własnego zaplecza politycznego i biznesowego, które z tej sprawy uczyniło test jego przywództwa i twardości.

W efekcie Janukowycz znalazł się w pułapce pomiędzy naciskami europejskimi a presją swojego otoczenia i przegrał europejski atut, za pomocą którego zamierzał uzyskać od Rosji nieco większe pole manewru (pytanie, czy przy obecnym niemiecko-rosyjskim zbliżeniu w ogóle mógł je wygrać, pozostaje otwarte).

Dzisiejsze ukraińskie władze postrzegane są często w Polsce, jako skrajnie prorosyjskie, co jest o tyle nieprawdziwe, że reprezentują one przede wszystkim własne interesy. Zależą od ukraińskich oligarchów, fakt, że powiązanych z Rosją ścisłą siecią zależności. Nie znaczy to jednak, że nie posiadają także interesów z Rosją sprzecznych i nie wolą niekiedy, mówiąc kolokwialnie, „trzymać nóg pod swoim własnym stołem".

Brzydkie oblicze" obecnej ukraińskiej polityki bardzo utrudnia Polsce jakiekolwiek polityczne dziania, które zgodnie z polską racją stanu, mogłyby wzmacniać niezależność tego kraju i przyciągać go do Europy. Nie znaczy to jednak, że takich działań należy się wyrzec.

Ze smutkiem patrzyłam jak w Kijowie, w trudnych chwilach, po ogłoszeniu wezwań do bojkotu ukraińskiej części Euro, zamiast polskiego prezydenta wylądowała pani Dalia Grybauskaite i zręcznie wyrażała siostrzane wsparcie ukraińskim władzom, bratersko je przy tym napominając i ściskając za rączkę uwięzioną byłą premier na szpitalnym łóżku. Fatalne było i to, że o niemieckich zamiarach rozgrywania karty piłkarskich mistrzostw Europy w stosunku do Ukrainy, Polska dowiedziała się właściwie z zaskoczenia.

Nie za dużo tez zrobiono, by powagę sytuacji zawczasu dobitnie uświadomić Wiktorowi Janukowyczowi. Myślę, że polski rząd mógł już jakiś czas temu wykorzystać choćby popularnego na Ukrainie byłego prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego i wysłać go do Kijowa w dyskretnej misji dobrych usług. Jak by nic z tego nie wyszło, cóż jego strata, nie jest obecnie czynnym politykiem. W końcu w swoim czasie wykazał się sporą skutecznością (choć nie jest jasne, czy akurat Janukowycz darzy go za to wdzięcznością...).

Jeszcze trudniej (choć może zarazem prościej) przedstawia się polityka w stosunku do Białorusi. Władimir Putin dobitne pokazał poprzez wyznaczenie Mińska na cel jednej ze swych pierwszych podróży, że Rosja Białorusią żywotnie się interesuje. Wewnętrzna sytuacja tego kraju wygląda na zabetonowaną na jakiś czas i konia z rzędem temu politykowi, który wymyśli jakiś skuteczny sposób oddziaływania na Aleksandra Łukaszenkę.

Ostatnio opozycja rytualnie krytykowała zbyt szybki powrót ambasadorów do Mińska. Cóż być może mogli posiedzieć w swoich krajach jeszcze ze dwa miesiące. Ale czy to zmieniłoby jakościowo sytuację? Bardzo wątpię.

Trudno w sprawie Białorusi zarzucić polityce polskiej nieskuteczność, albo przeciwnie pochwalić się jakimiś szczególnymi osiągnięciami. Po prostu uzyskanie tam obecnie jakichkolwiek rezultatów jest niesłychanie trudne niezależnie od tego, kto by w Polsce rządził. Może największym polskim i właściwie wyłącznie polskim sukcesem w sprawie Białorusi jest uparte i ponadpartyjne utrzymywanie tego kraju w orbicie jakiegoś, choćby najwątlejszego, zainteresowania Europy.

Trzeba to sobie jasno powiedzieć, że poza Polską i kilkoma krajami szczególnie zainteresowanymi kwestią praw człowieka, takich, jak Szwecja lub Holandia, Białorusią nie interesuje się właściwie nikt.

Wobec przytłaczającego obrazu trudności, które stoją przed Polską w polityce wobec dwóch bezpośrednich sąsiadów, można zadać pytanie, czy w ogóle zajmowanie się tymi krajami ma sens. Czy nie lepiej zamiast tego, po prostu przyłączyć się, jako mniejszy partner do rosyjsko-niemieckiej „spółki". Ha, pomysł może i brzmi pragmatycznie, tylko że jest najzupełniej nierealny.

Sztuka możliwości

Problem bowiem w tym, że Rosja po prostu nie chce żadnych partnerskich stosunków z Polską i czynem daje temu wyraz. Postępowanie w sprawie TU-154, który rozbił się w Smoleńsku, jest tylko jednym, ale za to jaskrawym przykładem. Jest to najzupełniej świadoma polityka nastawiona na bezpośrednie kontakty z Niemcami, ewentualnie w niektórych sprawach z Francją lub Włochami, a ostatecznie z Unią Europejską, przy pomijaniu i obniżaniu pozycji Polski. Tak władze Rosji widzą swój geopolityczny interes.

Doświadczenie uczy, że cokolwiek by Polska robiła od oficjalnej Rosji uzyska niewiele... próżne marzenia o wielkich rolnych kontraktach i wspaniałym, stojącym otworem rynku. Nie dla psa kiełbasa. Może by więc zainteresować się choć odrobinę, ot tak na wszelki wypadek i dla przyzwoitości Rosją nieoficjalną? Niemal wcale jej w Polsce nie znamy.

Jednocześnie odwrócenie się plecami do wielusetkilometrowej granicy i do krajów, z którymi Polskę łączy wspólne, ważne dziedzictwo historyczne, gdzie zamieszkuje znacząca polska mniejszość jest moim zdaniem fundamentalnym zaprzeczeniem polskiej racji stanu. Na świecie nie ma próżni. Jakaś polityka w stosunku do Białorusi i Ukrainy będzie prowadzona. Najwyżej bez nas i poza nami...

Polityka jak wiadomo jest sztuką możliwości. Nie da się zrobić więcej niż to jest możliwe. Ale to nie znaczy, że należy rezygnować z celów podstawowych tylko dlatego, że ich osiągnięcie jest trudne i odległe.

Kiedy w połowie lat 70. Jerzy Giedroyc z Juliuszem Mieroszewskim formułowali swoją ideę wspierania samostanowienia Litwy, Białorusi i Ukrainy, Związek Radziecki miał się świetnie, i był to najbardziej nierealistyczny i trudny cel, jaki sobie można było wyobrazić. Co więcej, dziesięć lat później wydawał się niemal równie abstrakcyjny.

A jednak Giedroyc w ramach swoich skromniutkich możliwości starał się robić wszystko, by przybliżać jego realizację... A jako że był długowieczny, to nawet tego dożył.

Polska o swoją politykę wschodnią powinna walczyć w Unii Europejskiej, jasno sobie zdając sprawę, że interesy zachodnich sąsiadów nie zawsze są z naszymi zgodne. Nie ma co rozdzierać szat, w sprawie odwiecznego germańskiego wroga, wystarczy określić, w czym niemieckie interesy są z polskimi sprzeczne, dlaczego i starać się zminimalizować szkody. Ostatnio ta niezgodność, zdaniem ekspertów, może wręcz zagrozić sztandarowemu polskiemu projektowi w Unii – a mianowicie Partnerstwu Wschodniemu.

Jak mamy walczyć? Cóż, nie mamy gospodarczej potęgi i dużych pieniędzy: gdybyśmy mieli parę milionów metrów sześciennych gazu łupkowego, byłoby nieco inaczej... Polska polityka zagraniczna musi więc być zręczna, by dobrze identyfikować pozycję i interesy potencjalnych partnerów w UE, elastyczna (by umieć zawierać doraźne sojusze do konkretnych spraw), pomysłowa i nieco niesforna. Musi sprawiać czasem kłopoty, bo nikt z czystej sympatii nie podporządkuje się polskim priorytetom, zwłaszcza jeśli będą sprzeczne z tym, co szczególnie interesuje największe europejskie mocarstwa.

Nie zawsze się uda – ale próbować trzeba. Czy ktoś może mi powiedzieć, czemu w odpowiedzi na wezwania przez kanclerz Merkel do bojkotu Euro na Ukrainie nikt z polskich polityków nie spytał jej oficjalnie, czy planuje również bojkot olimpiady w Soczi... Bo co? Bo by się obraziła?

A jak w tej polityce powinna wyglądać proporcja czystego pragmatyzmu, w stosunku do odwoływania się do wartości? Najsensowniejsza odpowiedź brzmi: różnie. W zależności od sytuacji. Nie istnieje dobra polityka, która kieruje się wyłącznie wartościami, a nie jest w stanie osiągnąć zakładanych celów. Fajnie byłoby wyzwolić Tybet spod władzy Chin, tylko jak?

Natomiast polityka kierująca się wyłącznie pragmatyzmem opiera się często na błędnych założeniach co do sytuacji wyjściowej. Polityka bowiem, jak każda dziedzina dotycząca ludzi, nie może abstrahować od wartości wyższych i moralności. Są to jedne z ważnych czynników kierujących ludzkim postępowaniem...

Polityka także międzynarodowa jest bardzo często konfliktem wartości. I praktycznie za każdym razem trzeba się zastanawiać, co ma mieć prymat w danej sytuacji: czy skuteczność, czy wierność zasadom, lojalność, czy prawda itd.

Jednak żadnej rozsądnej i konsekwentnej polityki międzynarodowej nie można prowadzić, gdy czyni się z niej od wyborów do wyborów zakładnika walki o władzę i wpływy. Racja stanu nie zmienia się co kadencję, a pewne cele polityki międzynarodowej powinny być zaplanowane na wiele lat naprzód.

Autorka jest publicystką, dyrektorem telewizji Biełsat. W 2010 roku otrzymała nagrodę im. Jerzego Giedroycia przyznawaną pod patronatem „Rzeczpospolitej" za działalność na rzecz polskiej racji stanu

Czy wiecie państwo, że dramat górali czeczeńskich podporządkowanych państwu rosyjskiemu jest prawicowy, a problem zniewolenia Tybetańczyków przez Chiny – lewicowy? Nie wiecie? To poczytajcie trochę dyskusji na internetowych forach.

I Tybet, i Czeczenia mają w Polsce swoich sympatyków i znawców nie tylko w środowiskach ekspertów, ale wśród osób zainteresowanych ogólniej walką o prawa człowieka i sprawiedliwość, głównie młodzieży. I choć znajdziemy rozmaite wyjątki, to jednak Tybetem będą się interesowały grupy identyfikujące się bardziej jako lewicowe, a Czeczenią prawicowe. Nie ma to oczywiście realnego sensu, ponieważ w rzeczywistości sytuacja w żadnym z tych krajów nie ma bezpośredniego odniesienia do polskiej polityki wewnętrznej.

Podobne mechanizmy obowiązują w dyskusji na znacznie ważniejsze dla Polski tematy. Takie na przykład jak polska polityka w stosunku do Białorusi i Ukrainy czy ogólnie polityka wschodnia.

W służbie propagandy

Zaryzykuję twierdzenie, że pierwszym czynnikiem, który utrudnia racjonalną ocenę sytuacji, jest fakt, że debata na temat polityki zagranicznej używana jest głównie jako propagandowy oręż spierających się obozów politycznych. Oznacza to, że dane zjawisko lub sytuację koniecznie trzeba ocenić odwrotnie niż robi to adwersarz. Obojętne jak. Ważne, że odwrotnie.

Tak więc, mówiąc bardzo ogólnie, jeśli PiS kojarzył się „buńczucznym i entuzjastycznym" (przynajmniej w sferze słów, bo z czynami różnie bywało) podejściem do polityki wschodniej, Platforma Obywatelska będzie w tych sprawach postępowała ostrożnie, wręcz pasywnie i podnosiła konieczność przeorientowania polskiej polityki bardziej na Zachód.

Pozostało 90% artykułu
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą