Czy możemy ufać Rosji w sprawie wyjaśnienia przyczyn katastrofy smoleńskiej?
Andrzej Nowak:
Aktualizacja: 06.04.2013 01:00 Publikacja: 06.04.2013 01:01
Czy możemy ufać Rosji w sprawie wyjaśnienia przyczyn katastrofy smoleńskiej?
Andrzej Nowak:
To zależy, której Rosji. Rosja jest krajem zbyt wielkim, żeby ją wpychać do jednej sztancy. Do mnie przemawia ona dwoma radykalnie różnymi głosami. Jeden to głos Rosji Władimira Putina. Jej korzenie określa kariera tego człowieka i sposób, w jaki on od roku 1999 organizuje rządzone przez siebie państwo. To ewolucja w kierunku państwa służb specjalnych o totalitarnej proweniencji. Drugi głos, słabszy, ale taki, o którym nie wolno zapomnieć w kontekście katastrofy smoleńskiej, wybrzmiał jasno już w maju 2010 roku, gdy do Polaków zwróciły się w liście otwartym takie osoby jak Władimir Bukowski czy Natalia Gorbaniewska. Warto zacytować słowa z ich listu: „Trudno się pozbyć wrażenia, że dla rządu polskiego zbliżenie z obecnymi władzami rosyjskimi jest ważniejsze niż ustalenie prawdy w jednej z największych tragedii narodowych". Nie ma bardziej prostego i dosadnego określenia tego, co się dzieje między Polską a Rosją w sprawie tragedii smoleńskiej.
Twierdzi pan, że polski rząd stał się zakładnikiem konieczności ocieplania stosunków z Kremlem?
Rząd polski jest zakładnikiem własnej polityki propagandowej, w której chodzi nie o poprawę pozycji Polski na arenie międzynarodowej, ale o walkę z wewnętrznym rywalem. Aby go ostatecznie pokonać, poświęcane są interesy i bezpieczeństwo Polski. Głównym założeniem polityki zagranicznej, jaką zainicjował pod koniec 2007 roku rząd Donalda Tuska, było pokazanie, że będzie ona zasadniczo odmienna od tej, jaką realizował jego „straszliwy" poprzednik, czyli PiS. W styczniu 2008 roku, kiedy prasa światowa pisała o brutalnym szantażu gazowym Rosji wobec Ukrainy, Radosław Sikorski jako szef polskiego MSZ udał się do Moskwy. Dyplomacja rosyjska tak zorganizowała tą wizytę, że przypadła ona w przeddzień przyjęcia przez prezydenta Putina premier Ukrainy Julii Tymoszenko na Kremlu w sprawie dostaw gazu. Polska, decydując się na moskiewską wizytę ministra Sikorskiego w takim momencie, dała do zrozumienia, że jej geostrategiczne więzi z Ukrainą przestają mieć znaczenie. Warto też przypomnieć, że na swojego pierwszego gościa zagranicznego premier Donald Tusk wybrał ambasadora Federacji Rosyjskiej. To przypominało sytuację z roku 1989, kiedy pierwszym gościem przyjętym przez „naszego", jak to się wtedy mówiło, premiera, Tadeusza Mazowieckiego, był szef KGB.
Ale w roku 2007 KGB już nie było.
Nie, jest za to FSB liczące 350 tysięcy funkcjonariuszy kierowanych wyłącznie przez ludzi z niedawnego KGB. Taka sama była natomiast chęć zamanifestowania tego, że dla nowego rządu najważniejszym partnerem w Europie Wschodniej jest Moskwa. To było zerwanie nie tylko z polityką PiS z lat 2005–2007, ale z całą strategiczną linią polskiej polityki wschodniej od 1991 roku, która opierała się na zabiegach o współpracę z Ukrainą i uznaniu wyraźnej różnicy interesów między Polską a neoimperialną Rosją. Różnicy, którą możemy przezwyciężyć, wzmacniając Polskę i jej obecność w Europie.
Wróćmy do sprawy katastrofy smoleńskiej. Nie sądzi pan, że ekipa Tuska chciała się wykazać realizmem, a co za tym idzie zależało jej na uniknięciu konfrontacji z Moskwą? Zresztą, kiedy co do czego przyszło – a więc, kiedy wrak tupolewa pozostawał już ponad dwa i pół roku na terenie Rosji – Radosław Sikorski stanowczo upomniał się o jego zwrot. Można przypuszczać, że to zwiastuje utwardzenie linii polskiego rządu w tej sprawie.
Powiedział pan: „kiedy co do czego przyszło". Otóż przyszło „co do czego" już 10 kwietnia 2010 roku, a nie ponad dwa i pół roku później, kiedy minister Sikorski zaczął wykonywać jakieś PR-owskie gesty bez możliwości realnego wpływu na politykę rosyjską. Decydującym momentem był dzień katastrofy. Wszystko, co się zdarzyło później, było tylko konsekwencją postępowania w dniu tragedii. Postawa polskiego rządu 10 kwietnia stanowiła pochodną wcześniejszej decyzji sprowadzającej się do tego, że udajemy, iż w stosunkach z Rosją wszystko jest w porządku. Symbolem niech będzie hołdowniczy artykuł ministra Sikorskiego opublikowany w „Gazecie Wyborczej" na przywitanie Władimira Putina na Westerplatte we wrześniu 2009 roku. Minister Sikorski pisał, że Rosja „nigdy nie hołdowała wartościom demokracji tak jak teraz" (czyli w 2009 roku). Przypomnijmy, że właśnie we wrześniu 2009 roku wybitny rosyjski historyk Michaił Suprun został aresztowany za to, że opublikował dane dotyczące więźniów gułagu w obwodzie archangielskim i ich oprawców. Szokujący cywilizowany świat akt ingerencji służb specjalnych w badania naukowe. Jak straszni mieszczanie z wiersza Tuwima, rząd polski i „Gazeta Wyborcza" starały się widzieć wszystko osobno, bez łączenia faktów. Z jednej strony „Gazeta" witała rosyjskiego premiera artykułem Radosława Sikorskiego, a na innej stronie informowała o represjach, jakie dotknęły Michaiła Supruna.
A nie uważa pan, że przypadek tego historyka to tylko incydent na tle procesu cywilizowania się rosyjskiej klasy politycznej, która mimo deklarowanej wrogości wobec Zachodu stara się ów Zachód na wszystkich polach dogonić?
Podam w takim razie inny przykład. Ten sam wrzesień roku 2009. Armia rosyjska (razem z białoruską) prowadzi nad granicą polską wielkie manewry „Zapad". Co ćwiczą nasi przyjaciele? Atak nuklearny na Warszawę. 20 miesięcy po „resecie", jaki w stosunkach polsko-rosyjskich zapowiedział premier Tusk. Prezydent Dmitrij Miedwiediew specjalnie zaprosił obserwatorów z Polski na te manewry, żebyśmy widzieli, co się ćwiczy i przeciw komu. Zauważył to wtedy nawet – po cichutku, tak że nie przedostało się to do mediów zachłystujących się „ociepleniem z Moskwą" – minister obrony Bogdan Klich. Kolejny przykład: rok 2009 to okres nasilenia w Rosji aktywności organizacji Białe Wilki. Niedawno w polskiej telewizji publicznej można było zobaczyć film dokumentalny, jak działacze tej organizacji mordują w biały dzień „czarnych", czyli przybyszów z Kaukazu i Azji Środkowej oraz będących rdzennymi Rosjanami obrońców praw człowieka. W filmie tym działacze Białych Wilków nie kryli swoich twarzy ani swoich nazwisk. Podkreślali, że cieszą się pełnym poparciem ze strony funkcjonariuszy służb specjalnych oraz tak zwanego aparatu sprawiedliwości, na czele którego stał już prokurator generalny Jurij Czajka. Wtedy mordowano w Rosji dziesiątkami obrońców praw człowieka. Od początku rządów Władimira Putina w kraju tym zamordowano ponad 300 dziennikarzy. Najgłośniejsze z nich to zabójstwo Anny Politkowskiej, dokonane w dzień urodzin Putina. Inne głośna zbrodnia to zabójstwo Aleksandra Litwinienki. W obu tych sprawach nadzorującym śledztwo w taki sposób, aby nie wykazać żadnej odpowiedzialności realnych sprawców, był prokurator Czajka. On też wysłał Michaiła Chodorkowskiego i Płatona Lebiediewa do kolonii karnych w pobliżu granicy z Mongolią. I właśnie aparatowi sprawiedliwości pod kierownictwem takiego człowieka – aparatowi, który jest przedmiotem potępienia cywilizo- wanego świata – oddaliśmy bez wahań i wątpliwości prowadzenie śledztwa smoleńskiego. To nie jest zachowanie realistyczne. To fundamentalna nieuczciwość polegająca na powierzeniu Rosji dochodzenia w sprawie, którą jest ona żywotnie zainteresowana.
W jakim sensie „zainteresowana"? Sugeruje pan, że Rosja ma coś do ukrycia?
Rosja jest zainteresowana wykazaniem, że nie ponosi za katastrofę smoleńską żadnej odpowiedzialności: ani jako produ- cent i serwisant tupolewa, ani jako organizator przyjęcia prezyden- ckiego lotu, ani jako kraj, w którym służby specjalne przejęły władzę w roku 2000, posługując się opisy- wanymi na całym świecie zamachami terrorystycznymi (Moskwa, Wołgodońsk, potem m.in. zabicie prezydenta Czeczenii Zelimchana Jandarbijewa w Katarze, zabicie Litwinienki w Londynie – w tych sprawach nikt nie ma wątpliwości). Warto przywołać drobiazgowe badanie życiorysów tysiąca najważ- niejszych osób w państwie rosyjskim, przeprowadzone przez Olgę Krysztanowską i Stevena White'a. Otóż w różnych okresach między rokiem 2000 a 2007 od 40 do 78 proc. osób z tej grupy to byli ludzie, którzy mieli za sobą etatową pracę w służbach specjalnych, takich jak KGB lub GRU, a potem FSB lub SWR. To są ludzie zawodowo szkoleni do manipulowania, dezinformowania, zastraszania i eliminowania przeciwników. Jeśli takiej elicie władzy powierzamy dochodzenie w sprawie śmierci 96 polskich obywateli, w tym prezydenta RP, bez żadnych zastrzeżeń, bez żadnych warunków, to znaczy, że – delikatnie rzecz ujmując – został popełniony jakiś błąd.
Ale co można było zrobić w tak dramatycznym dniu, jakim był 10 kwietnia 2010 roku? Czy nie wymaga pan od polskiego rządu za dużo?
Można było choćby zastrzec od razu konkretny termin zwrotu wszystkich materialnych dowodów dotyczących tragedii smoleńskiej. Katastrofa zdarzyła się na terenie Rosji. Rosja powinna przeprowadzić pierwsze dochodzenie, ale z pełnym udziałem polskich śledczych. I tego zabrakło! Przypomnijmy, że Andrzej Seremet w końcu 2010 roku potwierdził, że polscy prokuratorzy i patomorfolodzy uczestniczyli tylko w jednej sekcji zwłok ofiar (chodzi o Lecha Kaczyńskiego). Strona polska zwróciła się do Rosji o udzielenie pomocy prawnej, umożliwiającej oględziny miejsca katastrofy na lotnisku smoleńskim oraz przebada- nie elementów wraku Tu-154M w sierpniu 2012 roku. Tak! 28 miesięcy po katastrofie. A przecież można było od razu ustalić termin wydania wraku i czarnych skrzynek choćby po trzech, czterech miesiącach od katastrofy. Czy Rosja mogłaby odmówić takiej prośbie, wyrażonej 10 kwietnia, kiedy cały świat współczuł Polsce, kiedy można było odwołać się do wsparcia politycz- nego UE i NATO? Oczywiście mogłaby, ale za cenę ogromnych strat w swych stosunkach z Zachodem. Jeśli przyjmiemy, że Rosja Putina ma w sprawie katastrofy absolutnie czyste sumienie, to można było załatwić tę sprawę jednym podpisem obu premierów 10 kwietnia. Jeśli nie załatwiono tego, to znaczy, że oddano wszystko w ręce aparatu sprawiedliwości, którego symbol stanowią sprawy Litwinienki, Politkowskiej czy Siergieja Magnitskiego. To mogłoby świadczyć o braku realizmu, ale ani premierowi Tuskowi, ani ministrowi Sikorskiemu nie zarzucam tak daleko posuniętej głupoty. Zarzucam im natomiast w tej sprawie skrajny, bezprzykładny cynizm. Po katastrofie smoleńskiej przekonaliśmy się dobitnie, że te wszystkie negatywne zjawiska, jakie występują w putinowskiej Rosji, dały o sobie znać na zewnątrz, w stosunkach z Polską. Rząd polski zatem musiał udawać, że tego wszystkiego nie widzi.
Na początku naszej rozmowy wskazał pan dwie Rosje. Czy stawianie na tę Rosję szlachetną, Rosję Bukowskiego i Gorbaniewskiej nie jest pewną naiwnością? Przecież chodzi o ludzi, którzy nie mają politycznej siły przebicia. Jesteśmy skazani na dogadywanie się z Rosją Putina.
Najbardziej ubolewam nad tym, że te środowiska, które podkreślały i podkreślają swoje umiłowanie praw człowieka i zasad demokracji, z Adamem Michnikiem na czele, zrobiły w ostatnich czterech, pięciu latach, a zwłaszcza po 10 kwietnia 2010 roku, wszystko, żeby wzmocnić reżim Putina.
Ale Adam Michnik kilka miesięcy po katastrofie smoleńskiej, biorąc udział w posiedzeniu Klubu Wałdajskiego, podobno wytrącił z równowagi Władimira Putina, zadając mu pytanie o los Chodorkowskiego.
Ponoć. Ale czy zadał pytanie o – komentowane już wtedy, także w polskiej prasie głównego nurtu – rażące nieprawidłowości w śledztwie smoleńskim? Nie, Adam Michnik pominął tę sprawę całkowitym milczeniem. Zabrał za to głos na łamach „Komsomolskiej Prawdy", gdzie stwierdził, że tylko ludzie z polskiego „politycznego zooparku" mogą mieć wątpliwości co do rosyjskiego śledztwa. Na tych samych łamach zabrali również głos Bartłomiej Sienkiewicz i Piotr Gadzinowski z tygodnika „Nie". Żaden z nich nie posunął się jednak tak daleko jak Michnik w zachwytach dla wyniku śledztwa pod nadzorem Władimira Putina. Słabość „alternatywnej" Rosji bierze się właśnie z tego, że putinowska Rosja odnosi serię tak błyskotliwych sukcesów na arenie międzynarodowej. Pokazuje, że jest skuteczna – że jej metody zastraszania, dezinformacji, dzielenia rywali się opłacają, że w jej propagandowym cyrku mogą wystąpić szefowie państw (jak były kanclerz Gerhard Schröder , były premier Silvio Berlusconi czy Donald Tusk) czy zasłużeni niegdyś obrońcy praw człowieka. Nikt nie stawia jej skutecznego oporu. A przecież Polska mogła się po katastrofie smoleńskiej zachować bardziej stanowczo. Jeśli ktoś twierdzi, że chodziło o wypowiedzenie wojny Rosji, to próbuje w cyniczny sposób zasłonić postawę kapitulacji wobec przemocy i kłamstwa – nie tylko w sprawie smoleńskiej. I taka postawa szkodzi zarówno Polakom, Gruzinom, Litwinom i innym sąsiadom państwa Putina, jak i jego poddanym. Rząd polski pokazał światu, że godzi się na poniżanie ze strony Kremla.
Poniżanie? W jaki sposób?
Choćby przy raporcie Anodiny, gdy nie odważył się odpowiedzieć energiczniej – bo musiałby przyznać, jak wielką pomyłką było udawanie od początku 2008 roku, że Moskwa Putina będzie naszym najlepszym partnerem na Wschodzie. Inny przykład, gdy okazało się, że pomylono szczątki ofiar tragedii smoleńskiej, a chodziło o ofiary najbardziej symboliczne dla polskiej godności narodowej: o Annę Walentynowicz i o Ryszarda Kaczo- rowskiego. Rząd polski zachowywał się tak, jakby nic się nie stało. To demoralizuje nas i inne narody. Patrzą na nas Rosjanie, Ukraińcy, mieszkańcy innych krajów obszaru postsowieckiego i myślą, że skoro Polska kapituluje wobec reżimu putinowskiego, to widocznie nie ma innego wyjścia. Skoro Polska nie korzysta z obecności w UE ani w NATO dla obrony swojej pozycji wobec Rosji – to co warte są te instytucje? Co wart jest Zachód? Dla Rosjan, którzy chcą cokolwiek zmienić w swoim kraju, oznacza to tyle, że nie warto się przeciwstawiać Putinowi. To pogłębia pewną i tak już znaczącą tendencję. Z Rosji emigrują do krajów zachodnich ludzie, którzy stracili nadzieję na zmiany w kierunku demokracji. To nie są „nowi Ruscy", lecz osoby dziedziczące tradycje inteligencji rosyjskiej. Jest jeszcze ważny dla nas aspekt pragmatyczny. Kapitulancka postawa polskiego rządu sprawia, że Rosja Putina nie musi liczyć się naszym oporem, kiedy narzuca na przykład niekorzystne warunki dotyczące sprzedaży gazu. W Europie płacimy Rosji najwyższą cenę za dostawy tego surowca. Tak wyszydzane przez niektórych imponderabilia (obrona godności narodowej) mają z pragmatyzmem ścisły związek.
To chyba jednak zbyt brutalna wizja. Usiłuje mnie pan przekonać, że nie szanujemy samych siebie?
Mamy do czynienia z konsekwentną linią polityki pamięci realizowaną przez środowiska opiniotwórcze. Warto wspomnieć artykuł, który ukazał się na łamach „Gazety Wyborczej" dwa dni po katastrofie smoleńskiej pod wymownym tytułem „Kto ty jesteś?". Zostało powiedziane w nim wszystko: katastrofa była samobój- stwem, zbrodniczo głupią szarżą polskiej husarii pod wodzą Lecha Kaczyńskiego. Tacy są Polacy. Zachłystywano się wtedy rzekomym czterokrotnym podchodzeniem do lądowania, przymuszaniem do lądowania biednej załogi przez prezydenta Kaczyńskiego. Te wszystkie kłamstwa były potem wielokrotnie dementowane. A jed- nak wciąż funkcjonują w świado- mości milionów Polaków, których utwierdzono w przeświadczeniu, że tak było i tak musiało być, bo znów zatriumfowała polska głupota. Istotne jest zdanie wprowadzające do tej interpretacji: „Najgorzej, jeśli znajdą się głosy obarczające winą Rosjan. Bo jeśli ktoś jest winien, to zawsze Rosja albo Żydzi. Możliwe też, że komuniści. Z kogoś w każdym razie należy zrobić wroga, a z siebie znów ofiarę". Te słowa, zakładające absolutną winę samych Polaków (nie było w roku 1939 żadnych Niemców, nie było żadnych zbrodniarzy sowieckich w Katyniu, nie było oprawców rosyjskich przez 123 lata zaborów) – padły w chwili, w której nie zdążyły jeszcze ostygnąć ciała prawdziwych ofiar katastrofy. Jeśli ktoś uważa, że kto inny niż Kaczyński i polska głupota zawiniły – ten jest... antysemitą. Te słowa miały uderzyć w godność nieostygłych ofiar, w godność Polski, były szyderstwem z realnej tragedii. Bo przecież ci ludzie zginęli naprawdę. Nie udało się dotąd udowodnić, że chcieli zginąć, czy że zabił ich prezydent Kaczyński.
A może jednak w przywołanym tekście istotne było też co innego: zwrócenie uwagi na groźbę fałszywej martyrologii, a więc i politycznego wykorzystania katastrofy. Czemu bowiem miałaby służyć taka interpretacja, którą pan wskazuje?
Chodzi o walkę z tym, co kiedyś pewna dziennikarka nazwała „wygodnym kostiumem ofiary", w który rzekomo Polacy sami się ubierają. Najsilniejsze medium opiniotwórcze w Polsce stoi na stanowisku, że jeśli sugerujemy czyjąkolwiek odpowiedzialność inną niż samych ofiar katastrofy, niż samego prezydenta Kaczyńskiego, niż polskiej głupoty, to jesteśmy ofiarami polskiego kompleksu. I to mi się wydaje jakimś tragicznym zapętleniem, z którego potrzebne jest wyjście. Nie szukajmy winnych tam, gdzie ich nie ma. Nie bójmy się nazywać prawdziwych oprawców po imieniu. Inaczej możemy znaleźć się na dworze oprawców – w roli błaznów, wspólników zbrodni.
Prof. Andrzej Nowak jest historykiem, znawcą Rosji, wykładowcą Uniwersytetu Jagiellońskiego
© Licencja na publikację
© ℗ Wszystkie prawa zastrzeżone
Źródło: Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej” Grażyny Bastek jest publikacją unikatową. Daje wiedzę i poczucie, że warto ją zgłębiać.
Dzięki „The Great Circle” słynny archeolog dostał nowe życie.
W debiucie reżyserskim Malcolma Washingtona, syna aktora Denzela, stare pianino jest jak kapsuła czasu.
Jeszcze zima się dobrze nie zaczęła, a w Szczecinie już druga „Odwilż”.
Bank wspiera rozwój pasji, dlatego miał już w swojej ofercie konto gamingowe, atrakcyjne wizerunki kart płatniczych oraz skórek w aplikacji nawiązujących do gier. Teraz, chcąc dotrzeć do młodych, stworzył w ramach trybu kreatywnego swoją mapę symulacyjną w Fortnite, łącząc innowacyjną rozgrywkę z edukacją finansową i udostępniając graczom możliwość stworzenia w wirtualnym świecie własnego banku.
Cenię historie grozy z morałem, a filmowy horror „Substancja” właśnie taki jest, i nie szkodzi, że przesłanie jest dość oczywiste.
Rafał Trzaskowski zachwycił swoich sympatyków rozmową po francusku z Emmanuelem Macronem. Jednak w kontekście kampanii, która miała odczarować jego elitarny wizerunek, pojawia się pytanie, czy to nie oddala go od przeciętnego wyborcy.
Złoty w czwartek notował nieznaczne zmiany wobec euro i dolara. Większy ruch było widać w przypadku franka szwajcarskiego.
Czwartek na rynku walutowym będzie upływał pod znakiem decyzji banków centralnych. Jak zareaguje na nie złoty?
Olefiny Daniela Obajtka, dwie wieże w Ostrołęce, przekop Mierzei Wiślanej, lotnisko w Radomiu. Wszyscy już wiedzą, że miliardy wydane na te inwestycje to pieniądze wyrzucone w błoto. A kiedy dowiemy się, kto poniesie za to odpowiedzialność?
Czy prawo do wypowiedzi jest współcześnie nadużywane, czy skuteczniej tłumione?
Z naszą demokracją jest trochę jak z reprezentacją w piłkę nożną – ciągle w defensywie, a my powtarzamy: „nic się nie stało”.
Trudno uniknąć wrażenia, że kwalifikacja prawna zdarzeń z udziałem funkcjonariuszy policji może zależeć od tego, czy występują oni po stronie potencjalnych sprawców, czy też pokrzywdzonych feralnym postrzeleniem.
Niektóre pomysły na usprawnienie sądownictwa mogą prowadzić do kuriozalnych wręcz skutków.
Masz aktywną subskrypcję?
Zaloguj się lub wypróbuj za darmo
wydanie testowe.
nie masz konta w serwisie? Dołącz do nas