Takie są skutki uchwały, pod którą podpisali się wczoraj wszyscy sędziowie Izby Cywilnej Sądu Najwyższego (sygnatura akt: III CZP 112/10).
Czekało na nią wielu poszkodowanych decyzjami nacjonalizacyjnymi. Liczne ich sprawy sądy zawiesiły do czasu zajęcia stanowiska przez SN. Teraz ta blokada się kończy.
Uchwały SN w takim składzie jak dziś podejmowane są wyjątkowo, dla wyjaśnienia kwestii budzących szczególne wątpliwości i mających z reguły doniosłe znaczenie społeczne. Tak było i tym razem. Od odpowiedzi tych sędziów zależało, czy wyzuci z własności lub ich spadkobiercy, którzy dotychczas żadnej rekompensaty nie otrzymali, muszą odejść z sądów z kwitkiem. Chodzi o pokrzywdzonych decyzjami, głównie z lat 40. i 50., rażąco sprzecznymi także z ówczesnymi przepisami, którym potwierdzenie ich bezprawności udało się uzyskać dopiero po 1 września 2004 r. Skąd ta cezura?
Z tym dniem zmieniły się przepisy o odpowiedzialności za bezprawne działania i zaniechania władzy. W związku z tą zmianą powstała m.in. zasadnicza wątpliwość, jak liczyć termin przedawnienia roszczeń w takich sytuacjach. Czy bieg przedawnienia rozpoczyna się z datą wydania bezprawnej decyzji czy też z datą, w której decyzja stwierdzająca tę bezprawność stała się ostateczna. W razie przyjęcia pierwszej daty wszystkie te roszczenia byłyby już przedawnione.
Z uchwały SN wynika, że prawo do rekompensaty za szkody wyrządzone decyzjami nacjonalizacyjnymi, których bezprawność stwierdzono po 1 września 2004 r., nie uległo przedawnieniu. Pod warunkiem, że w ciągu trzech lat od uprawomocnienia się decyzji stwierdzającej tę bezprawność wystąpili do sądu o odszkodowania. Nie otrzymają go jednak za korzyści utracone wskutek bezprawia. Dotychczas sądy zasadniczo tego im nie odmawiały.