Patologię systemu potwierdza najnowsza historia sędziego Krzysztofa Ptasiewicza z Sądu Rejonowego Warszawa-Śródmieście. Od sześciu lat był delegowany do orzekania w sądzie okręgowym, już trzy lata czeka na prezydencką nominację do Sądu Okręgowego. Nie wiadomo, czemu wciąż jej nie otrzymał i czy ma tu znaczenie fakt, że o jego powołanie na ten urząd wnosiła jeszcze stara Krajowa Rada Sądownictwa.
Czytaj także:
Uchylił areszty, odwołany z delegacji w niecałą godzinę
Delegacja sędziego Ptasiewicza została gwałtownie skrócona w piątek, gdy uchylił areszty, na zastosowaniu których bardzo zależało szczecińskiej prokuraturze. Najpierw prokurator wniósł o wyłączenie sędziego Ptasiewicza od rozpoznawania tej sprawy (do której zresztą został wylosowany za pomocą ministerialnego systemu). Wniosek o wyłączenie został oddalony, potem sędzia odmówił aresztowania i niecałą godzinę później na mail prezesa sądu wpłynęło datowane na dzień wcześniej pismo z ministerstwa, że delegacja sędziego Ptasiewicza kończy się w poniedziałek. Jeśli to nie jest ingerencja władzy wykonawczej w działalność władzy sądowniczej, to nie wiem już, co nią jest. Tak po prostu nie wolno.
Łatwo powiedzieć: skończmy z delegacjami sędziów, bo są patologiczne, nadużywane zarówno przy delegowaniu, jak i wtedy gdy delegację przedwcześnie się cofa. Ale co w zamian? Czekające na sędziego sprawy ktoś musi przecież osądzić.