Reklama

TK i kodeks wyborczy - Wojciech Sadurski

Fakt, że sędziowie dopatrzyli się w jakiejś ustawie niekonstytucyjności, niekoniecznie świadczy źle o owej ustawie. Może źle świadczyć o sędziach – pisze filozof prawa

Publikacja: 09.08.2011 02:47

TK i kodeks wyborczy - Wojciech Sadurski

Foto: __Archiwum__

Red

Czy jeśli konstytucja powiada, że „Sędzia Trybunału Konstytucyjnego nie może być, bez uprzedniej zgody TK, pociągnięty do odpowiedzialności karnej ani pozbawiony wolności" (art. 196) – to tylko jeden sędzia owej szacownej instytucji może cieszyć się takim przywilejem?

Niemądre pytanie? Oczywiście. Ale co w takim razie sądzić o tej części orzeczenia tegoż właśnie TK z 20 lipca, w której uznano za niekonstytucyjne dwudniowe wybory? Argumentacja opierała się na językowej wykładni przepisu konstytucyjnego mówiącego, że prezydent wyznacza wybory „na dzień wolny od pracy" (art. 98) – a zatem użycie tu liczby pojedynczej sugerować ma rzekomo możliwość ustanowienia wyłącznie jednodniowych wyborów.

 

Taka właśnie argumentacja została przyjęta przez TK, o czym świadczy następujący passus z oficjalnego komunikatu TK (na pisemne uzasadnienie przyjdzie jeszcze poczekać): „Wskazane jako wzorce przepisy konstytucji używają określenia „dzień wyborów" zawsze w liczbie pojedynczej, co – zdaniem Trybunału – przesądza, że wybory, rozumiane jako głosowanie, powinny się odbyć w ciągu tylko jednego dnia co do zasady wolnego od pracy".

No, a jeśli liczba pojedyncza użyta jest w przepisie konstytucyjnym mówiącym, że „Podstawą ustroju rolnego państwa jest gospodarstwo rodzinne" (art. 23) – to oznacza to, że nasze rolnictwo ma się opierać na jednym tylko gospodarstwie?

Reklama
Reklama

Kto się skompromitował

Mimo absurdalności tego rozumowania (do czego jeszcze wrócę), orzeczenie TK podchwycone zostało z radością przez wielu publicystów, nie da się ukryć głównie prawicowych, którzy za dobrą monetę przyjęli ową ekscentryczną wykładnię językową i zaczęli rozdzierać szaty nad rzekomymi przewinami ustawodawcy, który tak „niekonstytucyjną" ustawę śmiał przyjąć. Fakt ten pozwala zadać kilka bardziej generalnych pytań o miejsce TK w naszej demokracji przedstawicielskiej, a także o jego nieporadne posługiwanie się wykładnią językową – ponoć najbardziej zawężającą władzę Trybunału – dla wykraczania poza granice swej prawowitości.

Jak wzburza się – nieco teatralnie – red. Michał Szułdrzyński: „wyrok TK kompromituje polską klasę polityczną", bo „sędziowie nie zostawili suchej nitki na jakości nowego prawa, jakim przecież jest kodeks wyborczy" („Czerwona kartka dla polityków", „Rz" 20 lipca). Spokojnie. Fakt, że sędziowie dopatrzyli się w jakiejś ustawie niekonstytucyjności, niekoniecznie świadczy źle o owej ustawie: może źle świadczyć o sędziach. Zwłaszcza, gdy nie są jednomyślni, zdanie większości niekoniecznie musi być zdaniem słusznym – choć nabiera ono mocy prawa.

Tak było w przypadku owej dwudniowości wyborów: zdanie odrębne do tej części wyroku zgłosiła trójka sędziów. Nie przeszkadza to red. Szułdrzyńskiemu perorować, że „TK nie miał w tej sprawie wątpliwości – do tego punktu zgłoszono tylko trzy (na 15 sędziów) zdania odrębne".

Pomijając już wewnętrzną sprzeczność tego zdania, warto zauważyć, że wśród trójki „dysydentów" był prezes TK oraz najwybitniejsza w Polsce specjalistka w dziedzinie prawodawstwa prof. Sławomira Wronkowska. Uznanie decyzji opatrzonej ostrymi obiekcjami ze strony tej dwójki plus sędziego Kotlinowskiego jako nieobciążonej wątpliwościami to w najlepszym przypadku paskudny lapsus, w gorszym – przejaw rażącej ignorancji.

Słowa i sens

Jak zauważyła prof. Wronkowska, krytykując tę część orzeczenia TK (a opieram się na relacji prasowej), „w prawie najczęściej używa się liczby pojedynczej (np. kierowca, obywatel), kierując przepis do całej grupy, więc taka wąska interpretacja językowa jest błędna".

Fakt użycia liczby pojedynczej – jak wskazują użyte przeze mnie powyżej przykłady – wcale nie oznaczają, że jakiś obiekt albo osoba, której dotyczy przepis, ma być literalnie jedna. Np. w innym jeszcze przepisie konstytucyjnym czytamy: „Obowiązkiem obywatela polskiego jest wierność Rzeczypospolitej Polskiej" (art. 82) – domyślnym, ale oczywistym kwantyfikatorem słowa „obywatel" jest słowo „każdy".

Reklama
Reklama

Czy oznacza to lekceważenie wykładni językowej? Absolutnie nie. Znaczenie zdań nie wynika tylko z sumy poszczególnych słów w nich użytych, ale także z tego, co dodaje nasz umysł, kierując się intuicją, zdrowym rozsądkiem, wiedzą o świecie.

Gdy konstytucja mówi (to już będzie ostatni przykład, by nie nadwerężać cierpliwości czytelnika), że „Dziecko pozbawione opieki rodzicielskiej ma prawo do opieki i pomocy władz publicznych" (art. 72) – to wiemy dobrze, że prawo to nie zostało przyznane tylko jednemu dziecku w Polsce, ale każdemu, które znalazłoby się w takiej sytuacji.

Problem z orzeczeniem TK nie polega więc na użyciu wykładni językowej, ale na jej użyciu w sprzeczności ze zdrowym rozsądkiem. Sens zdania – powtórzmy – zawiera się nie tylko w poszczególnych słowach, ale także w kontekście, w jakim zostały użyte. Skoro tak, to odnosi się to do każdego słowa użytego w liczbie pojedynczej w konstytucji (czy to będzie „sędzia", „gospodarstwo rolne", „obywatel", „dziecko" czy „dzień wolny od pracy"); z kontekstu i gdy trzeba, z wykładni celowościowej, wynikać będzie, czy prawdziwe znaczenie tego słowa oznacza tylko jeden obiekt, czy też należy w domyśle poprzedzić to słowo kwantyfikatorem typu „każdy" albo „jakikolwiek".

Odnosić to się więc musi także do zbitki „dzień wolny od pracy": z wykładni czysto językowej wcale nie wynika, że to musi być „jeden dzień" bo może oznaczać np. „jakikolwiek dzień" wolny od pracy. Przy takim rozumieniu prezydent ma dyskrecjonalne prawo (oczywiście w ramach terminów nakazanych ramowo przez konstytucję) wyznaczyć wybory na jakikolwiek dzień, byle był dniem wolnym od pracy.

Które z tych znaczeń jest lepsze („jeden" czy „jakikolwiek") – to już wynikać musi z wykładni innej niż pedantycznie językowa, bo ona tu nam nie poddaje jednoznacznej odpowiedzi, skoro w innych przypadkach użycie liczby pojedynczej wcale nie musi oznaczać jednego podmiotu.

Rola Trybunału

Moim celem nie jest wykazanie, że dwudniowe wybory byłyby lepsze. Wiadomo, że w sporze o tę sprawę ścierały się ze sobą rozmaite argumenty. Z jednej strony zwolennicy dwudniowości otwarcie mówili o zwiększeniu frekwencji, a po cichu martwili się, że mniejsza frekwencja sprzyjać będzie PiS, który ma najbardziej karny, twardy elektorat.

Reklama
Reklama

Z drugiej strony oponenci dwudniowości oficjalnie martwili się o możliwość manipulacji, rzekomo zwiększoną przez przedłużony czas trwania wyborów, a po cichu obawiali się, że dłuższe wybory sprzyjać będą Platformie, której zamożny, a leniwy elektorat niechętnie wróci z letniej rezydencji do miasta, jeśli będzie ładna pogoda.

Nie chcę wchodzić w te argumenty. Sęk w tym, że tego typu argumenty normalnie powinny się ścierać na forum sejmowym, a nie trybunalskim. Trybunał nie jest od wybierania rozwiązań lepszych niż te, które przyjęła większość sejmowa, ale tylko od unieważniania ustaw sprzecznych z konstytucją. Nie każde rozwiązanie nierozsądne (zdaniem tej czy innej osoby, nawet sędziego TK) jest automatycznie niekonstytucyjne. W systemie demokratycznym od uznawania, co jest politycznie rozsądne, jest parlament, a my posłów rozliczamy z tych osądów w wyborach, nie zaś przed TK.

Obalenie tego konkretnego rozwiązania (wybory dwudniowe) wymagałoby więc pokazania, że jest to rozwiązanie niezgodne z konstytucją. Jeśli ta niezgodność wynikać ma z wykładni językowej, jak sugeruje to komunikat TK zawierający zarys uzasadnienia – to TK ma problem. Bo jak przed chwilą pokazałem, wykładnia językowa bynajmniej nie prowadzi do uznania wyborów jednodniowych za jedynie dopuszczalne.

Wstrzemięźliwość i aktywizm

W teorii prawa przyjmuje się często, że ograniczenie się do wykładni czysto językowej jest oznaką sędziowskiej wstrzemięźliwości, natomiast sięganie po wykładnię związaną z celami danego rozwiązania – tzw. wykładnię celowościową – jest orężem sędziowskiego aktywizmu, traktowanego czasem jako patologia polegająca na tym, że sędzia zaczyna korygować ustawy, czasem nawet konstytucję.

Tymczasem TK zaprezentował aberrację odwrotną: rzekomo zawężając swą metodologię do „wykładni językowej" i unikając wnikania w cele rozwiązania przyjętego przez parlament, sędziowie przyjęli wykładnię niby to językową, ale tak pokrętną, że odrzucili rozwiązanie cieszące się poparciem większości sejmowej, a całkowicie dopuszczalne na gruncie konstytucji.

Reklama
Reklama

Czy optymalne? A o tym już nie Trybunałowi decydować. Od tego mamy swoich przedstawicieli parlamentarnych.

Autor jest profesorem filozofii prawa Uniwersytetu Sydney, a także profesorem Akademii im. Leona Koźmińskiego i Centrum Europejskiego Uniwersytetu Warszawskiego

Czy jeśli konstytucja powiada, że „Sędzia Trybunału Konstytucyjnego nie może być, bez uprzedniej zgody TK, pociągnięty do odpowiedzialności karnej ani pozbawiony wolności" (art. 196) – to tylko jeden sędzia owej szacownej instytucji może cieszyć się takim przywilejem?

Niemądre pytanie? Oczywiście. Ale co w takim razie sądzić o tej części orzeczenia tegoż właśnie TK z 20 lipca, w której uznano za niekonstytucyjne dwudniowe wybory? Argumentacja opierała się na językowej wykładni przepisu konstytucyjnego mówiącego, że prezydent wyznacza wybory „na dzień wolny od pracy" (art. 98) – a zatem użycie tu liczby pojedynczej sugerować ma rzekomo możliwość ustanowienia wyłącznie jednodniowych wyborów.

Pozostało jeszcze 92% artykułu
Reklama
Opinie Prawne
Ewa Szadkowska: Praworządność à rebours
Opinie Prawne
Paweł Rochowicz: Koniec swawoli, która psuje wizerunek państwa
Opinie Prawne
Michał Bieniak: System polskiego prawa został zrujnowany. I co teraz?
Opinie Prawne
Ewa Szadkowska: Waldemar Żurek niczym drwal
Opinie Prawne
Łukasz Guza: Zwykły zakaz bezpłatnych staży już nie wystarczy
Materiał Promocyjny
Nie tylko okna. VELUX Polska inwestuje w ludzi, wspólnotę i przyszłość
Reklama
Reklama