Bratoszewice: to kolej odpowiada za tragedię. Gdzieś za biurkami w urzędach kolejnictwa, u zarządców infrastruktury kolejowej siedzą przestępcy winni śmierci wielu osób lub narażający na szwank uczestników ruchu kolejowego i drogowego" – pisze w „Rzeczpospolitej" z 7 sierpnia łódzki adwokat Jacek Kędzierski.
Nie zakończyły pracy organa powołane do ścigania przestępstw, nadal pracuje Państwowa Komisja Badania Wypadków Kolejowych, a pan mecenas wydaje wyrok i wskazuje winnego: to zarządca infrastruktury kolejowej PKP Polskie Linie Kolejowe. Pracowników zarządcy infrastruktury nazywa przestępcami. Nie wspomina nawet o ważnej okoliczności – a w mediach głośno było o tym – że kierowca busa był nietrzeźwy.
D czy C?
Fundament wywodu pana mecenasa brzmi: "Kolej uważa, że przejazd w Bratoszewicach był przejazdem kategorii D, czyli pozbawionym urządzeń ostrzegawczych", i dalej: "Ale czy jest to istotnie przejazd kat. D czy może jednak wyższej, czyli C. Na zdjęciach z miejsca tragedii widać zamontowane już urządzenia świetlne". Zaprzeczam. Widoczne na zdjęciach urządzenia świetlne nie są "już zamontowane", lecz dopiero budowane. Wkopany w ziemię słup przyszłego sygnalizatora to tylko element sygnalizacji, która będzie działała za rok. W dniu zdarzenia słupy sygnalizatorów były odwrócone, ciemne i opakowane folią, a nie "niesprawne".
Kategoria przejazdu nie zależy od poglądu pana mecenasa ani od tego, co "kolej uważa". To obiektywny fakt potwierdzony dokumentami. A dokumenty kwestię rozstrzygają jednoznacznie: przejazdowi w Bratoszewicach wspólna komisja Powiatowego Zarządu Dróg w Zgierzu i Zakładu Linii Kolejowych w Łodzi nadała kategorię D. Kierowała się przy tej decyzji obowiązującym prawem. Przejazd w chwili wypadku był zgodnie z tym prawem oznakowany.
Stosowne prawo, czyli dwa rozporządzenia, pan mecenas zna i obszernie je w artykule cytuje. Z pierwszego (w uproszczeniu) wynika, jak ustala się kategorię przejazdu, z drugiego – m.in. jakie powinno być jego oznakowanie widziane przez maszynistę i z jaką prędkością maszynista winien przez przejazd jechać. Gdyby na przejeździe były czynne urządzenia sygnalizacyjne i z jakiegoś powodu uległyby one awarii, to rzeczywiście sygnalizacja na torach uprzedzałaby maszynistę o konieczności zwolnienia do 20 km/h. Skoro jednak sygnalizatory były in spe, to rzeczonej sygnalizacji też nie było, bo nie miałaby czego wskazywać. Krócej: nie może być zepsute coś, czego jeszcze nie ma.