„Nie ma takiego okrucieństwa ani takiej niegodziwości, której nie popełniłby skądinąd łagodny i liberalny rząd, kiedy zabraknie mu pieniędzy” – pisał Alexis de Tocqueville. W związku z tym – dodawał – „nikt nie może być pewny życia i mienia, dopóki obraduje parlament w Paryżu”. Nie tylko zresztą w Paryżu. „Niczyje zdrowie, wolność ani mienie nie są bezpieczne, kiedy obraduje parlament” – pisał Mark Twain. I miał na myśli parlament w Londynie.
My to samo możemy powiedzieć o parlamencie w Warszawie. Rząd planuje zmiany podatkowe i eliminację różnych ulg i zwolnień podatkowych. Jako że jestem ich zagorzałym przeciwnikiem, powinienem się cieszyć. Ale martwi mnie, że rząd nie wie, co to jest ulga. A jeszcze bardziej, że po podwyższeniu podatków przy pomocy likwidacji ulg (z których nie wszystkie są ulgami) rząd się weźmie za ich podwyższanie przy pomocy innych niegodziwości.
Ograniczenie ulgi mieszkaniowej. Kto straci do niej prawo?
Na razie rząd planuje ograniczyć stosowanie tzw. ulgi mieszkaniowej – czyli zwolnienia dochodów ze sprzedaży nieruchomości z podatku dochodowego pod warunkiem przeznaczenia ich na własne cele mieszkaniowe – tylko do podatników bez innego mieszkania lub domu.
Więc uprzejmie informuję rząd, że to nie jest żadna ulga. Jak mam milion złotych i mieszkanie warte milion złotych, to mam majątek wart dwa miliony złotych. Jak sprzedam mieszkanie za milion złotych, to będę miał nadal majątek wart dwa miliony złotych. Nie uzyskałem żadnego dochodu! A zgodnie z ustawą o podatku dochodowym od osób fizycznych opodatkowaniu podlega „dochód”. Wynika to zarówno z samego tytułu ustawy, jak i z jej art. 1, zgodnie z którym „ustawa reguluje opodatkowanie podatkiem dochodowym dochodów”. Więc powtórzę – nie ma tu dochodu. I nie trzeba przeznaczać środków uzyskanych ze sprzedaży mieszkania na „cele mieszkaniowe”.